niedziela, 27 maja 2012

Potem – Rosamunde Lupton

Tytuł oryginału: Afterwards
Tłumaczenie: Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik
Świat Książki
Warszawa, kwiecień 2012
400 stron

Rosamunde Lupton to brytyjska autorka, która całkiem niedawno, bo w 2010 roku debiutowała powieścią Siostra, którą już czytałam i która bardzo mi się podobała. Drugie spotkanie z tą autorką, czyli powieść Potem, to spotkanie jeszcze bardziej udane.

Tym razem Rosamunde Lupton też stawia na oryginalną narrację. Rzecz rozgrywa się bowiem w dwóch rzeczywistościach, a może raczej w rzeczywistości i nierzeczywistości. Wydarzenie, na którym opiera się ta niezwykła opowieść o relacjach w rodzinie Covey’ów, to pożar w szkole. Ucierpiały w nim matka Grace i córka Jenny. Co (a może kto?) spowodował wybuch pożaru? Czy uda się znaleźć jego przyczynę? Czy komuś zależało na tym, aby skrzywdzić dziewczynkę? Pojawia się mnóstwo pytań. Mike, mąż Grace, oraz jego siostra, policjantka Sara, walczą o prawdę. Zawieszone pomiędzy życiem i śmiercią Grace i Jen znajdują w swoim świecie sposoby na to, aby „podejrzeć”, co dzieje się w świecie rzeczywistym, i na własną rękę odkrywają, co tak naprawdę się wydarzyło. Prawda jest więc odkrywana równolegle w dwóch światach. Odkrycie jej totalnie zaskakuje, i to w ostatniej chwili. Zakończenie jest doskonałe – łączy rzeczywistość z „nierzeczywistością”, pozwalając na to, aby „potem” mogło jeszcze się coś wydarzyć i wyjaśnić.

Rosamunde Lupton wprowadza szczegóły powoli i stopniowo. Rośnie napięcie i rosną emocje. Kolejność i sposób wprowadzania szczegółów to ściśle zaplanowane i przemyślane zabiegi. Sprawia to, że – podobnie jak w Siostrze – czytelnik ma czas, aby ‘przeanalizować’ każdą pojawiającą się osobę. Tym razem znowu podejrzewałam - choć przez chwilę - chyba każdego bohatera. Ogromnym plusem tej powieści jest spójność i dbałość o każdy szczegół. Nic nie pozostaje bez wyjaśnienia. Wszystko jest logiczne i poukładane. Doskonałe.

Bardzo mi się podobał ten psychologiczny thriller o próbach przenikania się świata poza światem z rzeczywistością; o zaufaniu; o podejmowaniu trudnych decyzji; o sile miłości.

Obie książki są bardzo ładnie wydane – okładki są bardzo eleganckie i spójne. Drobne potknięcia w korekcie – niezgodność związków wyrazowych, niespójność tłumaczeniowa (słowo niece w odniesieniu do Jenny zostało przetłumaczone jako siostrzenica, a raz jako bratanica). Ale to naprawdę drobnostka, która nie zepsuła ogromnej przyjemności czytania.

Krótko mówiąc:
wciągająca, oryginalna, zaskakująca, spójna


Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za egzemplarz recenzencki.




Rok w Poziomce - Katarzyna Michalak

Wydawnictwo Literackie
Kraków, listopad 2010
262 strony

Już od jakiegoś czasu wstrzymywałam się z opublikowaniem swojej opinii o kolejnej przeczytanej książce Katarzyny Michalak (tym razem był to Rok w Poziomce), bo myślałam, że może coś mi się przywidziało i że – po przemyśleniu i przekartkowaniu książki ponownie – może zmienię zdanie. Niestety jest niezmienne. Tyle peanów na cześć prozy Katarzyny Michalak się naczytałam, że byłam pewna, że musi mi się spodobać.

Rok w Poziomce jest niby poprawnie skonstruowany, akcja też jakoś się toczy, widać też, że autorka ma poczucie humoru i bujną wyobraźnię... Nie da się nie zauważyć dobrych intencji autorki i tego, że autorka chce promować dobro i wiarę w lepsze jutro, ale parę posunięć - jak dla mnie - kompletnie dyskwalifikuje te książki.

A teraz kilka konkretów:
- Rok w Poziomce jest oparty na identycznym schemacie jak Powrót do Poziomki i Lato w Jagódce – czyli zawsze jest jakaś pokrzywdzona przez los, nieszczęśliwa dusza podnosząca się z upadku, siejąca wokół samo dobro i naprawiająca świat, jakiś ‘on’, jakiś „mocny” temat, zagraniczna przygoda, żeby nie było zbyt wiejsko, i oczywiście happy end. Jest mocno schematycznie, a w dodatku nieżyciowo, naiwnie i infantylnie.
 
- Autorka sięga po coś w rodzaju autopromocji - wplata pomiędzy bohaterów osobę o swoim nazwisku czyli "tę Michalak" i przypisuje jej szczególną rolę w powieści. Główna bohaterka Ewa rozpoczyna pracę w nowo powstałym wydawnictwie i musi w ekspresowym tempie znaleźć książkę, która stanie się bestsellerem. I znajduje – z tego, co pamiętam, jest to właśnie... Lato w Jagódce. Czytałam i dzięki temu zorientowałam się, że chodzi o własną książkę autorki.


- Mały-wielki świat - świat w tej powiastce jest tak mały, że każdy jest tam albo siostrą, albo bratnią duszą, albo ukochanym, albo... ojcem. Jest też na siłę wpleciona podróż w daleki świat :-) Wymyślanie i klejenie na siłę oraz bujna wyobraźnia to jeszcze nie sposób na dobrą książkę.

- Podjęcie poważnego tematu, ale potraktowanie go  powierzchownie i bez znajomości związanych z nim realiów – w Roku w Poziomce są to zmagania z białaczką i przeszczep szpiku. Generalnie intencja dobra, ale z dawaniem nadziei to akurat niewiele ma wspólnego. No i - jak wspomniałam - nie tak to działa. I nie chodzi mi o to, żeby się mądrzyć, bo wolałabym nie znać tej rzeczywistości.


- Pod pozorem szerzenia dobra i wiary w ludzi, autorka sama nie szczędzi krytyki - ot, choćby niczemu winnym tzw. kanarom i chyba jeszcze pracownikom banku - z tego, co pamiętam. Najbardziej jednak dostało się tym, którzy ośmielają się prozę Katarzyny Michalak krytykować, czyli krytykom literackim, tudzież recenzentom. Odbieram to jako desperacką próbę uchronienia się przed krytyką. Ci, którzy mają odwagę skrytykować bestsellery Katarzyny Michalak, zostali z góry hurtem uznani za zawistnych grafomanów, którzy zazdroszczą sukcesu prawdziwej  pisarce, której się udało. Postawienie sprawy w ten sposób po prostu mnie powaliło. 


Cytat długi, ale nie chcę wyrwać z kontekstu jakiegoś niezręcznego kawałka:

„- A jak myślisz, kto pisze recenzje? Czy pisarz, prawdziwy, wydawany pisarz, ma czas i chęci obrzucać błotem innego pisarza? Odpowiadam: nie ma. Bo pisze następny bestseller albo ma spotkanie z czytelnikami w Empiku, albo akurat skończył pracę nad książką i ledwo zipie. I nie może patrzeć na Worda. Grafoman natomiast ma czas na wszystko. Na pseudoliteracki bełkot, który rozumie tylko on sam, i na wylewanie pomyj na tych, którym się udało.
(...) Stąd właśnie biorą się twoi prześladowcy. To niedoszli pisarze, którzy nienawidzą książek i ich autorów, szczególnie tych, którym się udało. Ludzka zawiść jest jak wszechświat. Nieskończona. Karolina napisała powieść nie dla krytyków literackich – ci tolerują tylko to, co sami okrzykną arcydziełem – ale dla kucharek właśnie, i chwała jej za to. Kucharkom też chwała, że kupują i czytają.” [str. 127-128]

Zastanawiam się, jakim cudem Katarzynie Michalak się udało. Bez zawiści, ale tak po prostu. I to na dodatek w Wydawnictwie Literackim, które bardzo cenię. A może właśnie dzięki temu te książki jeszcze zyskują, bo okładki są śliczne, korekta idealna, tylko treść nieodpowiadająca oprawie.

'Tej Michalak' już stanowczo dziękuję. Wiary w polskich autorów jednak nie tracę, bo poznałam już wielu innych, których proza zasługuje na dobre słowa.


czwartek, 24 maja 2012

Niech zawiruje świat - Colum McCann


Tytuł oryginału: Let the Great World Spin
Tłumaczenie: Hanna Pawlikowska-Gannon
Wydawnictwo Muza
Warszawa, październik 2011
432 stron

Colum McCann to irlandzki pisarz mieszkający w Nowym Jorku. Wcześniej o nim nie słyszałam... O McCannie, nie o Nowym Jorku :-) Nie wiem, czy to wstyd, czy nie, ale wiem jedno – zapamiętam tego autora, bo na to zasługuje, a zdobyte nagrody mówią same za siebie. Powieść Niech zawiruje świat został nagrodzony National Book Award oraz IMPAC Dublin Literary Award. Dawniej podchodziłam z rezerwą do książek nagrodzonych, bo bałam się swojej reakcji – chciałam, żeby mi się takie książki nagrodzone podobały, a nie zawsze tak było, a ja miałam potem poczucie, że mam zły gust literacki... Teraz już mnie nie odstraszają takie książki i bardzo lubię, czytając, przyglądać się takiej książce-laureatce, czym sobie na nagrodę zasłużyła.

Czytając Niech zawiruje świat długo się nad tym zastanawiałam. Zresztą pochodziłam do tej książki dwa razy – pierwsze podejście przerwałam po około 50 stronach. Za drugim razem też miałam pokusę, żeby ją odłożyć, ale mijał rozdział za rozdziałem, a ja rozsmakowywałam się w niej coraz bardziej. Odłożenie jej byłoby ogromnym błędem, bo książka okazała się doskonała.

Nie od razu wiadomo, że losy bohaterów będą tak ściśle ze sobą splecione; że ich odczucia i pragnienia będą zbliżone; że wszystko tak doskonale się splecie. Efekt jest dopiero, kiedy pozna się całą książkę. Do tego nietypowa klamra kompozycyjna – autentyczne wydarzenie z 1974 roku, jakim było „przemarsz” linoskoczka Philippa Petit po linie pomiędzy wieżami World Trade Center na wysokości ponad stu pięter..., spina wydarzenia nadając sens  powieści. Tak jak ów linoskoczek bohaterowie powieści czasem balansują na granicy życia i śmierci, przełamują siebie, walczą ze słabościami, chcą spełniać swoje marzenia. Życie ich zaskakuje, a oni mniej lub bardziej umieją sobie radzić z nieoczekiwanymi kolejami losu.

Niech zawiruje świat to dla mnie przykład książki, której postrzeganie diametralnie się zmienia po ogarnięciu całości. Gdybym po przeczytaniu trzech czwartych ktoś mnie zapytał o opinię, powiedziałbym „słaba, trudno się czyta”. Jednak po przeczytaniu całości mogę spokojnie stwierdzić: „przemyślana, niełatwa, ambitna, z powiewem geniuszu”. Polecam wytrwałym czytelnikom i tym, którzy lubią odkrywać nowe książkowe smaki. Warto spróbować.

Krótko mówiąc:
oryginalna, ciekawie skonstruowana, niełatwa


Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza za egzemplarz recenzencki.


Umysł, którzy szkodzi. Mózg, zachowanie, odporność i choroba - Paul Martin

Tytuł oryginału: The Sickening Mind. Brain, Behaviour and Disease
Tłumaczenie: Piotr Turski
Wydawnictwo Muza
Warszawa, wrzesień 2011
Seria: Spectrum
480 stron
Wszechobecny w naszym życiu stres i brak umiejętności radzenia sobie z nim, bagatelizowanie własnego stanu psychicznego, brak równowagi emocjonalnej przekładają się na brak odporności czyli krótko mówiąc przyczyniają się do tego, że chorujemy. Jak się ma stan naszej odporności do tego, co dzieje się w naszej głowie? Nie od dziś wiadomo, że jeśli jedna „śrubka” przestaje działać, to nie znaczy, że rozwiążemy problem poprzez naoliwienie czy wymianę tejże. Jeśli z kolei zadbamy o element ważny, mamy większe szanse na poprawienie stanu innych niedziałających składników. Tak można by – mówiąc dość enigmatycznie – przedstawić to, co przekazuje czytelnikowi Paul Martin w książce o nieco przewrotnym tytule Umysł, który szkodzi.

Paul Martin jest też autorem innych publikacji popularyzujących naukowe osiągnięcia w dziedzinie nauk przyrodniczych i biologii behawioralnej: Seks, narkotyki i czekolada, Liczenie baranów wydanych w serii Spectrum Wydawnictwa Muza. Mimo trudnej tematyki autor w bardzo klarowny sposób wyjaśnia zależności, które mają miejsce w naszym organizmie. Emocje, właściwa reakcja na stres oraz racjonalne podejście do problemów to według Martina recepta na większą odporność, pomoc w leczeniu i generalne polepszenie stanu zdrowia. Autor zgadza się z naukowym twierdzeniem, że mózg odgrywa decydującą rolę w procesach, jakie zachodzą w naszym ciele.

Książka Martina to nie tylko psychologiczno-biologiczno-medyczne wyjaśnienia. Są one poparte konkretnymi wynikami badań oraz przykładami z życia. Co więcej, autor wplótł też w swoje rozważania postacie z literatury – doktora Pangloss z Kandyda Woltera, Polyannę z powieści Eleanor H. Porter, Tommy’ego Wilhelma z Korzystaj z dnia Saula Bellowa, oraz wielu innych. Ciekawy zabieg – mnie się bardzo spodobał. :-) Polecam więc tym, którzy lubią analizować zachowania i stan  emocjonalny, tudzież zdrowotny ;-) bohaterów literackich. Sporo można sobie uzmysłowić.

Mimo że książka ta jest napisana przystępnym językiem jak na publikację popularnonaukową, czytałam ją dość długo – nie dałam rady przeczytać jej tzw. ciurkiem. Jest dość obszerna, informacji jest dużo, i potrzebowałam „dawkowania” i przeplatania z czymś lżejszym. Jednak jak najbardziej polecam tę książkę nie tylko osobom, które mają do czynienia z medycyną czy psychologią, ale wszystkim, którym zależy na poszerzaniu horyzontów

Krótko mówiąc:
ciekawe, kształcące, zaskakujące

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza za egzemplarz recenzencki.


Dobre maniery w przedwojennej Polsce. Savoir-vivre, zasady, gafy – Maria Barbasiewicz

Wydawnictwo Naukowe PWN
Premiera: 29 maja 2012
336 stron

Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna – te słowa Sędziego z Pana Tadeusza wykorzystano jako tytuł pierwszego rozdziału świetnej publikacji Wydawnictwa Naukowego PWN Dobre maniery w przedwojennej Polsce Marii Barbasiewicz. Równie dobrze mogłyby posłużyć jako motto całej książki, w której autorka zebrała i przedstawiła różne środowiska i sytuacje, które wymagały określonych zachowania w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Dzisiejszy czytelnik – zwłaszcza młody – może odnieść wrażenie, że zarysowany w książce Dobre maniery... sposób życia to zamierzchła przeszłość, czasy dinozaurów, coś co przestało istnieć na zawsze itp. :-) Rzeczywiście obowiązujące w poprzednim stuleciu maniery nie zdołały przetrwać w pełnym wymiarze, a to co przetrwało ma tendencję zanikającą. Niestety? A może dobrze, bo było zbyt sztywno? 

 O ile niekoniecznie odpowiada mi następujące spojrzenie na rzeczywistość związane z rolą kobiety:  
Dom - to państwo kobiety. Jej władza nad garstką poddanych, któremi rządzi, jest despotyczna. Wszyscy zwracają się do nie w najmniejszej sprawie. Ona jest wzorem i przykładem, stale znajdującym się przed ich oczyma; ją bezwiednie śledzą oni i naśladują. [str. 83] (Mieczysław Rościszewski), 
o tyle na przykład zasady zachowania na spacerze aż się proszą, aby je choć trochę zastosować: 
Z domu wychodzić zawsze trzeba w ubraniu przyzwoitem i schludnem, na ulicy nie iść ani za prędko, ani za wolno, nie przybierać pozy wyniosłej, ani rozkazującej, trzeba ludziom ustępować z drogi, nikogo nie potrącać, tłumu nie rozpychać, paniom w oczy nie zaglądać, i między innemi pamiętać, że prawa strona uważana jest za miejsce honorowe. [str. 252] (też Mieczysław Rościszewski).

Maria Barbasiewicz cytuje nie tylko Mieczysława Rościszewskiego, ale wykorzystuje obszerną bibliografię. Dla mnie jednak absolutnym hitem jest właśnie Mieczysław Rościszewski – wszystkie cytaty, które zaznaczyłam sobie w trakcie czytania są jego autorstwa. Mam nawet zamiar rozejrzeć się za dwiema książkami Rościszewskiego: Księga obyczajów towarzyskich i Zwyczaje towarzyskie. Podręcznik praktyczny dla pań i panów

W książce Dobre maniery... znalazły się też opisy określonych wzorców zachowania, maniery przystojące wojskowym, zasady, do których powinny stosować się kobiety, zasady obowiązujące przy stole, w kawiarni, na balu, w środowisku biznesowym, na spacerze. Ponadto autorka przytacza takie ciekawostki jak popełniane gafy, zasady kulturalnego pojedynkowania się, i wspomina, jak odnoszono się do tzw. 'innych kłopotów' czyli romansów, rozwodów i ślubów. Wspomina też, co można było znaleźć w ówczesnej prasie kobiecej, pisze o początkach radia i kina oraz ich oddziaływaniu na mentalność, obyczaje, modę. Nie zabrakło też rozdziału o tym, jak ważne jest wpajanie dobrych manier oraz uczenie obowiązkowości, punktualności, uprzejmości przedstawicielom młodego pokolenia.  Rościszewski twierdzi, że „Dzieci przy stole już od lat siedmiu powinny zachowywać się jak najgrzeczniej, nie kłaść się na stole, nie podpierać się, nie rozwalać się na krześle, nie zakładać nogi na nogę, nie pluć, nie chrząkać, nie śpiewać, nie gaworzyć zbyt głośno i śmiało.” [str. 300]

Na unikalność tej publikacji wpływają przepiękne ilustracje, cytaty z pamiętników i wspomnień, z gazet i z literatury pięknej. W ogóle książka ta jest prześlicznie wydana – zakwalifikowałbym to wydanie do albumów.

Opracowanie to jest bardzo uniwersalne i powinno przypaść do gustu szerokim kręgom czytelników – nie jest to przytłaczający język naukowy, ale prosty i swobodny. Dałabym też tę książkę do przeczytania każdemu gimnazjaliście, licealiście, a obowiązkowo... dorosłemu. Jeśli zostałoby w każdym z nas choć 5 procent i wcielilibyśmy to w życie, przypuszczam, że większości z nas dużo łatwiej by się żyło. Zasadnicza różnica, jaką dostrzegam w zachowaniu z dwudziestolecia międzywojennego a dzisiejszymi czasami to fakt, że wówczas zwracano uwagę na innych i liczono się z drugim człowiekiem.

Namawiam Was szczerze do zapoznania się z tą publikacją – bardzo wiele się można nauczyć.

Krótko mówiąc:
przepięknie wydana, niezwykle pouczająca, stylowa, „ze smaczkiem”

I jeszcze kilka doskonałych cytatów:

Z broszury ze zbiorów Haliny Ostrowskiej-Grabskiej:
Jak grzecznie odmówić tańca zbyt natrętnemu kawalerowi?
Panna powinna poważnie patrząc mu w oczy powiedzieć: 'Odejdź ode mnie, pokuso szatańska, potrawo śmierci wiecznej'. [str. 107]

Cytaty z Kodeksu towarzyskiego Konstancji Chojnackiej:
Nie bez znaczenia dla wartości rozmowy jest opanowanie głosu i wybujałej gestykulacji, która bardzo razi, oraz wyraźna wymowa bez połykania końcówek, bez dzielnicowych nalotów. Głośne mówienie daje się nieznośnie we znaki słuchaczom, ale zbyt ciche nuży z powodu konieczności nieustannego nasłuchiwania. Nie tylko to co mówimy, lecz także jak mówimy sugestionuje ludzi. Podczas rozmowy patrzymy w twarz rozmówcy, ale nie bez przerwy w same oczy. Nie można przysuwać się za blisko, żeby aż oddech owiewał twarz naszego vis-à-vis, ani wymachiwać rękami dotykając czyichś rąk lub ubrania itp. [str. 39]

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Naukowemu PWN za egzemplarz recenzencki.







wtorek, 22 maja 2012

Adam i Ewy – Monika Orłowska

Wydawnictwo Replika
Premiera: 10 kwietnia 2012
236 strony

**************************
Po przeczytaniu pierwszej powieści Moniki Orłowskiej Cisza pod sercem wiedziałam, że sięgnę po kolejną książkę tej autorki, jej debiutancka powieść była – według mnie – bardzo nowatorska, mądra i potrzebna, różniąca się pod wieloma względami od zalewających polski rynek banalnych historyjek, w których największym życiowym problemem, z jakim zmagają się bohaterki to zawiedziona miłość, poszukiwanie lub wymiana faceta na inny – niekoniecznie lepszy – model.

Mimo że tytuł Adam i Ewy może sugerować, że w centrum powieści znajdzie się jakiś superman otoczonym kobietami z prawej i lewej, to jednak zupełnie nie są to takie klimaty. Owszem jest Adam i są Ewy. Ewa-narratorka to kobieta przed czterdziestką, która wiele wymaga od życia i od której życie wymaga jeszcze więcej. Opieka nad przewlekle chorą teściową, budowanie relacji z pasierbicą, samotne wychowywanie córki, mąż pracujący za granicą, tęsknota za pracą zawodową – oto codzienność Ewy. Autorka bardzo wnikliwie i prawdziwie przedstawiła odczucia Ewy. Miałam wrażenie, że zna problem z własnych życiowych doświadczeń, choć na okładce w skromnej notce o autorce jest napisane „Krakowianka, anglistka, matka, pomieszkująca niegdyś w Gran Canarii. Reszta jest zmyśleniem”. Napięcie budowane jest powoli, ale skutecznie. Zakończenie z jednej strony pozostawiło we mnie lekki niedosyt, z drugiej strony niedopowiedzenie to wydało mi się doskonale przemyślane i pozostawiające „furtkę” na ciąg dalszy losów Ewy, czego szczerze bym sobie życzyła. Spośród wszystkich Ew z tej powieści oraz spośród bohaterek wielu innych książek, Ewa – ta Ewa to osoba, o której jeszcze długo będę pamiętać.

Zapamiętam, że Monika Orłowska to ambitna polska pisarka, doskonale znająca ludzką naturę i psychikę, potrafiąca świetnie opisywać emocje i nieobawiająca się podejmować dojrzałej tematyki, w przypadku książki Adam i Ewy są to trudy codzienności w opiece nad starszą osobą, skomplikowane i trudne relacje rodzinne, naznaczona przeszłość, rezygnacja ze swoich ambicji i z samej siebie, uczenie się wybaczania.

Z przyjemnością poczekam na kolejne książki tej autorki.

Krótko mówiąc:
życiowa, niepozbawiona goryczy, mądra


Bardzo dziękuję Wydawnictwu Replika za egzemplarz recenzencki.


Panny roztropne - Magdalena Witkiewicz


Wydawnictwo SOL
Grójec 2010
254 strony
****************
 Na tegoroczne wakacje, które mam już za sobą, pojechała ze mną między innymi książka Magdaleny Witkiewicz Panny roztropne, która ‘przywłóczykijkowała’ do mnie na dzień przed wyjazdem. Dobrze, że trafiła na czas relaksu, bo w innych warunkach pewnie byłoby mi trudno odebrać ją pozytywnie, gdyż jest to typowa książka wakacyjna. W warunkach „leżak, trawka, słońce, ciepełko i ogólny luzik” przeczytałam ją bez mrugnięcia okiem i nawet trochę się pośmiałam.  Jednak zanim wróciłam z wakacji, nie pamiętałam zbyt wiele, bo książka niczym szczególnym się nie wyróżnia – jest przewidywalna i mało oryginalna. Drażniły mnie „ksywki” bohaterek – Milaczka i Bachora czyli nieco szurniętej Mileny i z lekka przemądrzałej Zuzy. Jedyną osobą spośród bohaterów, na którą ewentualnie chciałabym się natknąć w rzeczywistości to Zofia Kruk, wiecznie młoda sześćdziesięciolatka, której nie brakuje ani werwy, ani humoru. Pomieszanie z poplątaniem oraz domieszka absurdu sprawiają, że można się pośmiać. Nie ma jednak co liczyć na to, że coś mądrego w tej powieści znajdziemy, mimo że tytuł sugeruje więcej niż książka oferuje – ot, chwila relaksu z książką. I tyle.

Myślę, że książka może sobie dalej krążyć, bo jak na „literaturę leżaczkową” to jest w porządkujęzyk prosty, ale poprawny, zabawne sytuacje, miłosne zawirowania, rozmaite postacie. Jest też czarny charakter oraz pies czyli wszelka poprawność zachowana. Na pewno znajdzie wiele zwolenniczek, które potrafią ją docenić, i pewnie poprawi humor niejednej czytelniczce (na czytelników nie liczyłabym). I choć do moich ulubionych książek na pewno nie trafi, cieszę się, że ją przeczytałam, bo dobrze było poznać kolejną polską autorkę.


Krótko mówiąc:
przewidywalna, niewyróżniająca się, ale poprawna i miejscami zabawna

Książkę przeczytałam w ramach akcji Włóczykijka. Bardzo dziękuję :-)


Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić? – Gary Taubes

Wydawnictwo Literackie
Tytuł oryginału: Why We Get Fat And What To Do About It?
Tłumaczenie: Agnieszka Andrzejewska
Premiera: kwiecień 2012

****************
Całkiem niedawno ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego książka Dlaczego tyjemy Gary’ego Taubesa. Autor jest z wykształcenia fizykiem oraz dziennikarzem, jednak od wielu lat interesuje się tematami związanymi z medycyną i dietetyką. Wcześniej napisał książkę Good Calories, Bad Calories, na podstawie której powstała kolejna książka czyli Dlaczego tyjemy. Zaobserwowane po sukcesie pierwszej książki zapotrzebowanie i zainteresowanie społeczeństwa – nie tylko amerykańskiego – sprawami żywienia oraz poczucie, że należy zweryfikować dotychczasowe poglądy dotyczące odżywiania się i odchudzania, ze zwróceniem szczególnej uwagi na przyczyny otyłości i cukrzycy, skłoniły Taubesa do napisania pozycji krótszej, mniej naukowej, a więc bardziej przystępnej dla przeciętnego czytelnika.

Celem tej publikacji jest wyjaśnienie, na czym polega dotychczasowe błędne przekonanie związane z tzw. hipotezą tłuszczowo-cholesterolową, które zdaniem autora jest przyczyną szerzącej się otyłości oraz cukrzycy czy innych chorób cywilizacyjnych. Autor chce również rozpowszechnić odrzucane dotąd wyniki badań, które – jeśli są prawdziwe – świadczą o tym, że znane powszechnie teorie o odchudzaniu są nieuzasadnione, a postępowanie według wpajanych nam zasad wcale nie musi wyjść nam na dobre. Taubes kwestionuje na przykład skuteczność ćwiczeń i uprawiania sportu przy odchudzaniu, twierdzi, że ograniczanie, głodówki czy półgłodówki kalorii nie są sposobem na odchudzanie i podważa logikę tzw. bilansu kalorycznego, uważa, że cukier jest substancją uzależniającą, kwestionuje poprawność tzw. piramidy żywieniowej. Trzeba dodać, że nie są to teorie Gary’ego Taubesa. Autor zebrał i poukładał dostępne już od lat – choć pozostające w niełasce – wyniki badań i poglądy.

Moim zdaniem autor stawia sprawę w sposób bardzo wiarygodny, ponieważ nie gromadzi jedynie pustych stwierdzeń, ale zawsze wyjaśnia, dlaczego tak twierdzi, a swoje przekonanie popiera przykładami badań i dokładnym wyjaśnieniem procesów, jakie zachodzą w naszym organizmie, i robi to bardzo rzetelnie.

Książka adresowana jest zarówno do każdego z nas, jak i do lekarzy. Taubesowi zależy bowiem na tym, aby zaniedbywana i odrzucana z różnych powodów wiedza dotarła do jak najszerszego grona lekarzy odpowiedzialnych za swych pacjentów.

Szczerze powiedziawszy, książka ta zrobiła na mnie przeogromne wrażenie. Nieczęsto czytam książki popularnonaukowe podważające podstawowe teorie, które słyszy się wokół. Wyjaśnienia Gary’ego Taubesa są sensowne, logiczne i uporządkowane. Nie są też czymś, czego byśmy dotąd nigdy nie słyszeli. Co najwyżej są tym, czego nie chcemy słyszeć ani przyjąć. Wiem, jak trudno uwierzyć w to, że mleczna czekolada, marsy, snikersy, które uwielbiamy, nie dają nam nic dobrego, i że zdrowszy od nich jest ... smalec czy jajecznica na boczku. :-)

Krótko mówiąc:
sensowne, poukładane, rzetelne




Dziękuję bardzo Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz recenzencki.



niedziela, 20 maja 2012

Złość – Magdalena Miecznicka

Wydawnictwo Literackie
Premiera: kwiecień 2012
240 stron
*****************
"(...) krzywdzenie innych nie było prawem dorosłości. Nie, dorosłość polegała na czymś zupełnie innym. Polegała na życiu tak, jakby nigdy dotąd nie zostało się zranionym i przez to nie musiało się ranić innych. Jakby każdy uczynek był naszą suwerenną decyzją. A więc, w gruncie rzeczy, jakby nie było żadnego dotąd." [str. 233]

*************
Krzywda, cierpienie, gniew, złość... – co może zrobić z nimi wkraczająca w dorosłość dziewczyna, która gromadziła w sobie przez lata żal do ojca, który zostawił ją i jej matkę dla innej kobiety i na wiele lat zniknął z jej życia, a teraz znowu się w nim pojawił?

Bohaterkę książki Magdaleny Miecznickiej Złość – Martę poznajemy jako szesnastolatkę, z którą – po latach zaniedbywania – odnawia kontakt jej ojciec Mariusz. Po kilku wizytach w jego domu ojciec i jego żona Karolina proponują dziewczynie wspólne wakacje na jachcie. Marta zyskuje więc doskonałą okazję do wyrażenia nagromadzonego przez lata żalu i do zemsty. Czy będzie na tyle silna, by przełamać się wewnętrznie i bezpośrednio wyrazić swój żal do ojca? Czy Mariusz okaże się wart jej dziecięcej tęsknoty? Czy relacje z osobami – Mają, Brianem, Mathieu – które Marta pozna w trakcie rejsu, zmienią coś w jej życiu i pozwolą uporać się z własnymi rozterkami?

Magdalena Miecznicka stworzyła postacie bardzo wyraziste i realistyczne. Akcję umieściła w pięknej scenerii Laurowego*** Wybrzeża – Nicei, Saint Tropez oraz na krótką chwilę na Korsyce. Piękna sceneria nie uspokaja jednak negatywnych emocji, a wkraczanie w dorosłość nie obywa się bez bólu. Prawie każdy z bohaterów żyje, ukrywając coś przed innymi lub przed samym sobą. Konieczność zmierzenia się z prawdą, wkraczanie w dorosłość, skutki podejmowanych wyborów, poczucie krzywdy, które podtrzymywane i pielęgnowane niszczy nie tylko wnętrze człowieka, ale i tych, z którymi się on styka, radzenie sobie z własnym żalem, to problemy poruszone w powieści Złość.

Książkę czyta się szybko, napięcie narasta z rozdziału na rozdział, akcja jest wartka i ciekawa, a główna bohaterka intrygująca. Sama fabuła nie jest jednak punktem zasadniczym. Przede wszystkim ważne są przeżycia i emocje głównej bohaterki oraz proces jej przemiany. Autorka nie skupia się jednak na ‘psychologizowaniu’. Po prostu daje czytelnikowi do myślenia.

Krótko mówiąc:
Dobry przykład niebanalnej polskiej literatury obyczajowej
*****************
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.


Mała errata:
***Proszę, jak wiele może sprawić jedna mała literka. Miaukotek (czyli podczytująca mnie koleżanka) powiedziała mi dziś, że wyszło mi "Laurowe" Wybrzeże. Oczywiście miało być "Lazurowe", ale "Laurowe" równie mocno mi się podoba, że postanowiłam je tak zostawić :-)))

czwartek, 17 maja 2012

Medycyna, moja miłość − prof. Jacek Imiela


Wydawnictwo Literackie
Kraków, kwiecień 2012
Liczba stron: 166

Medycyna, moja miłość to krótka książka biograficzna profesora Jacka Imieli, ‘ordynatora Oddziału Wewnętrznego i Nefrologii Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego w Warszawie-Międzylesiu, pełniącego od 2009 roku funkcję krajowego konsultanta w dziedzinie chorób wewnętrznych’ [źródło: okładka].

Książka ta jest nie tyle biografią, co zbiorem wspomnień, przemyśleń i doświadczeń przeplatanych krótkimi opowiastkami ze lekarskiej rzeczywistości. Nie znajdziemy tam konkretnych dat i wydarzeń z życia autora, ale jego poglądy na prace i na życie. Owszem, Profesor wspomina, jak los poprowadził go w miejsce, w którym się znajduje, ale wspomnienia te są przeplatane przykładami często zabawnymi z medycznej codzienności, z miejsc, w których pracował.

Jacek Imiela poświęca też część swojej książki autorytetom, od których się uczył. Pisze o nich bardzo ciepło i z ogromnym szacunkiem. Przytacza słowa swoich mentorów, które zapamiętał na zawsze i którymi się kieruje, gdyż wyrażają również jego pogląd na pracę i na życie. (...) jestem przekonany, że zdecydowanie za rzadko wsłuchujemy się z uwagą w to, co mówią inni. [str. 55] – nie dziwię się, że te słowa, wypowiedziane przez profesora Alfreda Sicińskiego profesor Imiela pamięta do dziś. Pamięta też słowa swego wuja – adwokata Tomasza Bartczaka (...) w życiu liczy się skuteczność. Trzeba mieć wyraźny cel i nieustannie go realizować.  Chcesz być dobrym lekarzem? Poznawaj medycynę od strony praktycznej, lecz jak najwięcej od strony chorych. (...) Są też tacy, na których sukces pracują całe zespoły ludzkie, a oni, jakby o tym nie pamiętając, powodują, by tylko im przypisywano wszelkie zaszczyty. Przywłaszczają sobie trud innych – nie jest to uczciwe [str. 57]

Z króciutkich obrazków ze szpitalnej rzeczywistości najbardziej mi się spodobało wspomnienie o pacjencie, który przyniósł ze sobą do szpitala całą górę książek, a poproszony o wyjaśnienie, dlaczego potrzebuje ich aż tyle odpowiedział: „- Bo ja, panie doktorze, mam taki zwyczaj, że jednego dnia czytam parę stron z jednej, drugiego dnia z innej książki, a do niektórych wracam, i nigdy nie wiem, na co będę miał ochotę. [str. 70]”

Główną myślą, którą przekazuje profesor Imiela, jest to, że w pracy lekarza najważniejsze jest człowieczeństwo. „Nie istnieje dla mnie w medycynie słowo określające pacjenta jako ‘przypadek’. Diagnozuję i leczę chorego człowieka. [str. 14]” Celem książki nie jest więc promocja własnej osoby, ale podzielenie się swoim spojrzeniem na drugiego człowieka i nastawieniem do niego. Jacek Imiela robi to nie tylko jako lekarz, ale jako człowiek, co sprawia, że książka jest niezwykle ciepła, a profesora odbiera się jako człowieka taktownego, uczciwego, skromnego i godnego zaufania. 

Po przeczytaniu tej książki mam tylko jedno życzenie. Wiem, że prędzej czy później zajdzie potrzeba skorzystania z pomocy lekarskiej – chciałabym zawsze trafiać na lekarzy o takim podejściu do życia i do pacjenta.

Polecam tę książkę nie tylko początkującym lekarzom, ale wszystkim, którzy lubią czerpać z czyjejś życiowej mądrości.

Krótko mówiąc:
mała książka o człowieku o wielkim sercu

*****************
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.


wtorek, 15 maja 2012

Śródziemnomorskie lato – David Shalleck, Erol Munuz

Tytuł oryginału: Mediterranean Summer
Tłumaczenie: Sylwia Trzaska
Przedmowa: Mario Batali
Wydawnictwo Literackie
Kraków, kwiecień 2012
424 strony
*****************
"Zanim nazwie się pan szefem kuchni, proszę uświadomić sobie, skąd to miano bierze początek. Szef to chief - wódz! Szef to nie szew - nie pęka." [str. 32]
*****************
"Włoska figura to jedno z pojęć nieprzetłumaczalnych. Oznacza wrażenie, jakie wywiera się na innych, siłę własnej osobowości. Może najlepszym synonimem w przypadku słów Nadii byłaby "niezachwiana pewność siebie". A jeśli zwyczajnie mi jej brak?" [str.55]

*************

Gotowanie, podróżowanie, wspomnienia, pasja – oto co znajdziemy w książce Davida Shallecka i Erola Munuza Śródziemnomorskie lato wydanej niedawno przez Wydawnictwo Literackie. Taka lista elementów składających się na tę książkę jest jednak zbyt ogólna. Tak naprawdę jest w niej dużo, dużo więcej.

David – jeden z autorów – jest jednocześnie głównym bohaterem książki. Przyjechał do Europy jako młody, niedoświadczony kucharz, który chciał rozwijać i udoskonalać swoje umiejętności. Początkowe doświadczenia nie były optymistyczne, lecz David wytrwale trwał w swym postanowieniu, aby zgłębić tajniki kuchni europejskiej, zwłaszcza śródziemnomorskiej. Pracował w niedużych rodzinnych knajpkach, pytał lokalnych sprzedawców o sposoby przyrządzania różnych dań, dowiadywał się, gdzie i kiedy najlepiej kupować składniki charakterystyczne dla danego regionu. Zdobytą wiedzę miał okazję wykorzystać na jachcie Serenity, na którym został zatrudniony przez bogate włoskie małżeństwo jako pokładowy kucharz, którego zadaniem było nie tylko przyrządzanie wyszukanych potraw dla swoich pracodawców, ale i wyżywienie załogi jachtu. Właściciele Serenity mieli wobec Davida niezwykle wysokie wymagania – dania nie mogły się powtarzać, miały być przygotowywane ze świeżych składników charakterystycznych dla rejonu, do którego przybijała Serenity. Jeśli dodać do tego niezapowiadanych gości, przyjęcie na ponad sto osób, zobowiązanie się do niepowtarzania tego samego dania, gotowanie ze świeżo zakupionych produktów, a  do tego włączanie się w prace związane z obsługą jachtu, czy nawet dodatkowe szkolenia, to robi się tego sporo. Nie każdy by podołał...



David wykazał się niezwykłym hartem ducha, okazał się człowiekiem ambitnym, kreatywnym, a do tego uczynnym, bezinteresownym i niekonfliktowym. Relacje międzyludzkie, własne odczucia i emocje, trudy codzienności oraz chwile radości i przyjemności to elementy, które sprawiają, że książka ta nie jest suchą relacją z dwumiesięcznego rejsu  na jachcie bogatych Włochów, ale ciepłą, niepozbawioną humoru opowieścią o ambitnym człowieku poszukującym swojej drogi, o przyjaźni, o tęsknocie, o budowaniu poczucia własnej wartości.

Cudowna sceneria – Lazurowe Wybrzeże, wybrzeża Korsyki i Sardynii, Costa Bella – plus niecodzienne smaki powstałe z kompozycji dostępnych na wybrzeżu składników wywołują zarówno głód podróży, jak i głód w znaczeniu dosłownym. Co ciekawe, autor podzielił się wybranymi przepisami, które zebrano w ostatniej części ksiażki. Co więcej, zapewnił nawet nazwy wina, które pasuje do poszczególnych potraw. Gdyby więc czytelnicy chcieli wypróbować część przepisów, to jest taka możliwość. Mógłby być co prawda pewien kłopot, bo lucjan czerwony, miecznik, strzępiel, koryfena, tapenada, calamaretti, małże Wenus, pancetta czy daktyle morskie nie są w Polsce produktami pierwszej potrzeby, ale – jak widać na przykładzie Davida – nie ma się co poddawać. ;-)


Jak już kiedyś pisałam – lubię czytać książki o gotowaniu bardziej niż samo gotowanie. Lubię też czytać książki podróżnicze, ale tym razem działa to odwrotnie – dużo bardziej lubię podróżować. Sądzę, że wielokrotnie będę wracać do tej książki. Niekoniecznie ze względu na przepisy, ale bardziej ze względu na wspomnienia. Będzie to dla mnie wspomnienie podróży, z której niedawno wróciłam. Kiedy zabierałam tę książkę ze sobą na wyjazd nie miałam pojęcia, że będzie dotyczyła dokładnie tych miejsc, które i ja odwiedzę – Antibes, St. Raphael, Saint Tropez, Monte Carlo. Czytanie właśnie tej książki w czasie pobytu w opisywanym rejonie kilkukrotnie zwiększyło przyjemność czytania ;-)


Szczerze polecam.

Krótko mówiąc:
humorystycznie, lekko, smakowicie

*****************
PODSUMOWANIE
O - okładka - zdjęcie z Vernanzzy - przepięknego miasteczka we Włoszech ;-)
C - ciekawa? - dla mnie bomba
E - emocje? - owszem - sporo
N - negatywy? - nic mi nie przeszkadzało w czytaniu
A - ambitna? - trudno ocenić pod tym względem

*****************
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.


czwartek, 10 maja 2012

Serce pełne kłamstw - Ann Rule

Tytuł oryginału: Heart Full of Lies
Tłumaczenie: Katarzyna Gącerz
Wydawnictwo Hachette
Warszawa 2012
392 strony
*****************
"Mało kto jest całkowicie dobry lub całkowicie zły." [str. 5]

*****************
Z czterech książek z serii true crime, jakie przeczytałam, Serce pełne kłamstw zajmuje zdecydowanie pierwsze miejsce. Autorka książki Ann Rule, uważana przez mistrzynię tego gatunku, rzeczywiście kreśli doskonałe portrety psychologiczne bohaterów.

Sprawa, której dotyczy książka, to oskarżenie Liysy Northon o zamordowanie swojego męża Chrisa Northona. Zdania w tej sprawie były mocno podzielone – oskarżona miała mniej więcej tylu zwolenników, co przeciwników. Ann Rule wnikliwie opisuje zarówno oskarżoną Liysę Northon, jak i poszkodowanego Chrisa. Liysa została przedstawiona jako kobieta, która od dzieciństwa miała nadzwyczaj wybujałą wyobraźnię oraz niesamowite upodobanie do pisania pamiętników. Zresztą później w swym życiu zawodowym próbowała wykorzystać tę cechę – zajmowała się m.in. pisaniem scenariuszy. Oprócz tego uwielbiała podróże oraz fotografowanie. Łatwo nawiązywała kontakty z ludźmi i wiele osób umiała na tyle oczarować swoim wdziękiem, że nie mogły powiedzieć o niej złego słowa. Chris, przystojny pilot, to z kolei uosobienie spokoju i opanowania, odpowiedzialny, wierny. Jego znajomi również nie mogli powiedzieć o nim złego słowa. Komu więc wierzyć? Co mogło sprawić, że małżeństwo dwojga kochających się ludzi zakończyło się w dramatycznych okolicznościach?

Ann Rule przedstawia jednak sprawę jednoznacznie. O ile w trakcie śledztwa i procesu fachowcy, którzy się zajmowali dochodzeniem, mieli mnóstwo wątpliwości, ja – jako czytelnik – wiedziałam, komu wierzyć. Zadziwiające jest to, że istnieją ludzie, dla których tak wielkim problemem jest rozróżnienie fikcji od rzeczywistości, że zaczynają wierzyć w swoje wyobrażenia. Co gorsze, przekazują je dalej i sprawiają, że inni zaczynają wierzyć, że wymyślony obraz człowieka to jednak obraz prawdziwy. Ale czy wszystko można wmówić drugiemu człowiekowi? Niesamowite, że bohaterce książki udało się przenieść w rzeczywistość tak wiele kłamstw, które powstały w jej chorej wyobraźni.

Moim zdaniem książka ta zasługuje na uwagę –  Ann Rule w mistrzowski sposób nie tylko przedstawia postacie, ale również precyzyjnie prowadzi czytelnika przez śledztwo i proces. Miałam wrażenie, że razem ze śledczymi zbieram i analizuję dowody, prowadzę rozmowy, a potem siedzę na sali sądowej. W lekarza psychiatrę jednak nie bardzo umiałam się wcielić, bo kompletnie się na tym nie znam. Czułam jednak, że Liysa z takiej pomocy powinna była korzystać. Zdefiniowano u niej kilka objawów zaburzeń osobowości – "antyspołeczne i histrioniczne zaburzenie osobowości (osoby chore chcą być w centrum zainteresowania bez względu na to, czy wzbudzają negatywne, czy pozytywne odczucia)", a przede wszystkim "zaburzenie afektywne dwubiegunowe (faza maniakalna na przemian z fazą depresyjną)". Szkoda tylko, że nikt wcześniej nie zorientował się, że kobieta nadaje się do zaawansowanego leczenia psychiatrycznego, a w rezultacie niewinny człowiek przypłacił życiem wejściem w taki związek.
 
Polecam nie tylko miłośnikom true crime.


*****************
PODSUMOWANIE
O - okładka - zupełnie w porządku
C - ciekawa? - tym razem bardzo
E - emocje? - ogrom
N - negatywy? - w porównaniu z innymi książkami z tej serii tę uważam za najlepszą, więc negatywów nie będzie ;-)
A - ambitna? -bez oceny

*****************
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Hachette.

*****************

A tak poza tym to wszystko OK ;-) oprócz tego, że nie podoba mi się to nowe wcielenie edycyjne bloggera. Niby wygodniej, ale jakieś psikusy mi serwuje. I nie wiem jak Wam, ale mnie dzisiaj potwornie wolno działa. No nic, pewnie niedługo się przyzwyczaję i nie będę się skarżyć, ale póki co średnio mi się to podoba.

Toskania, Umbria i okolice – przewodnik subiektywny – Anna Maria Goławska, Grzegorz Lindenberg

Wydawnictwo Nowy Świat
Warszawa 2012
224 strony plus zdjęcia
*****************
"Nie udało nam się niestety zwiedzić w Toskanii wszystkiego, co warte jest zobaczenia. Nigdy nie starcza czasu ani sił, a po powrocie do Polski często okazuje się też, że o czymś zapomnieliśmy, coś przeoczyliśmy. Może to i dobrze, bo wciąż istnieją powody, by wracać w te same miejsca, oglądać je ponownie, w innym świetle, innych okolicznościach, innymi oczami." [str. 70]

*************
Zastanawiałam się wielokrotnie, czy wolę jeździć w nieznane mi miejsca i odkrywać ich uroki, czy wracać tam, gdzie już byłam i gdzie spędziłam miłe chwile, i poznawać je dokładniej i odkrywać w nich ciągle coś nowego. Jednoznacznej odpowiedzi nie znalazłam, bo lubię i to, i to :-). Jedno jest pewne – Włochy to kraj bardzo bliski mojemu sercu. Mogłabym tam mieszkać lub jeździć parę razy w roku. Cieszę się więc, że od czasu do czasu udaje mi się tam znaleźć. W tym roku, a dokładnie parę dni temu znowu byłam – co prawda na krótko, bo na dwa dni - w tym cudownym, cieplutkim kraju. I była to nie tylko podróż wirtualna czyli dzięki książce Anny Marii Goławskiej i Grzegorza Lindenberga Toskania, Umbria i okolice - przewodnik subiektywny, ale i w rzeczywistości. Mimo że moja wizyta we Włoszech ograniczyła się jedynie do pobytu w okolicy Werony i Matui, to z przyjemnością wodziłam palcem po mapie sprawdzając miejsca opisywane w książce Toskania, Umbria i okolice i przypominałam sobie miejsca, które już kiedyś zwiedziłam. Dla mnie była więc ta książka czymś w rodzaju przewodnika po wspomnieniach.

Dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji spędzić choćby kilku dni we Włoszech, subiektywny przewodnik Anny Goławskiej i Grzegorza Lindenberga będzie na pewno doskonałym źródłem praktycznych informacji niezbędnych przy planowaniu i odbywaniu podróży do Toskanii, Umbrii czy Lacjum. Oprócz przydatnych informacji dotyczących tego, co zwiedzić, czytelnik otrzyma też porady gdzie przenocować, gdzie zjeść, gdzie pojechać, żeby uniknąć tłumu zwiedzających, które miejsca są „obowiązkowe” dla turystów. Są też informacje dotyczące zwyczajów Włochów, podstawowe włoskie nazwy, a nawet linki do przydatnych stron internetowych. Książkę bardzo ubogacają fragmenty dawnych publikacji dotyczących tych regionów oraz kolorowe zdjęcia. Zamieszczony na końcu alfabetyczny indeks nazw geograficznych ułatwia odnalezienie informacji o konkretnej miejscowości.

W trakcie czytania tego praktycznego przewodnika miałam poczucie, że napisał go ktoś, kto nie tylko kocha opisywane miejsca i zostawił tam wiele wspomnień i doświadczeń, ktoś, kto zna wiele dróżek nieznanych „zwykłym” turystom, kto jest prawdziwym pasjonatem tego regionu, ale też ktoś, kto chce tę pasję przekazać innym i wie, jakie informacje są potrzebne, aby to ułatwić kolejnym – zwłaszcza początkującym zwiedzającym. W tytule książki dodałabym więc – oprócz informacji „przewodnik subiektywny” – jeszcze jedno słowo: „praktyczny”.

Polecam wszystkim mającym w planach zwiedzanie Toskanii, Umbrii i okolic „w realu” oraz tym, którzy mogą odbyć taką podróż jedynie „palcem po mapie”. :-) Przyjemnie znaleźć się choćby na chwilę i choćby wirtualnie w ciepłej, tajemniczej Toskanii i okolicach i dowiedzieć się, na czym polega oryginalność i magia tych miejsc.

*****************
PODSUMOWANIE
O - okładka - śliczna, z leniwym kocurkiem ;-)
C - ciekawa? - tak - zarówno pod względem praktycznym, jak i turystyczno-kulturowym
E - emocje? - same dobre emocje, nie ma bezosobowej formy, jak w tradycyjnym przewodniku
N - negatywy? -nie doszukiwałam się na siłę - mnie bardzo odpowiada taka "odsercowa" forma przewodnika
A - ambitna? - tak, bo przekazane informacje zostały poparte konkretami, a wplecione fragmenty dawnych publikacji wskazują na zgłębienie tematu przez autorów

*****************
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Nowy Świat.


środa, 9 maja 2012

Siostra - Rosamund Lupton

Tytuł oryginału: Sister
Tłumaczenie: Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik
Świat Książki, kwiecień 2012
320 stron
*****************
Pierwsze zdanie:
Najdroższa Tess,
zrobiłabym wszystko, żeby być z Tobą teraz, w tej chwili, móc trzymać Cię za rękę, spojrzeć na Twoją twarz, słuchać Twojego głosu.

Ostatnie zdanie:
Zawsze będę kochała.
*************
Thriller – żeby w pełni zasługiwał na miano thrillera – musi być nieprzewidywalny. Siostra Rosamund Lupton jest pod tym względem doskonała. Różni się od innych thrillerów, które czytałam. Jest to dobrze skonstruowana powieść ze świetnie uknutą intrygą. Elementem, który nadaje jej niepowtarzalności, jest nietypowa narracja – jest to coś w rodzaju relacji czy listu, poprzez który autorka zwraca się do nieżyjącej już siostry i opowiada jej o śledztwie, które przeprowadziła w jej sprawie. Poprzez tę nietypową narrację, przypominającą pewnego rodzaju spowiedź, główna bohaterka Beatrice Hemming, próbuje oczyścić się z poczucia winy, wynikającego z faktu, że nie potrafiła zapobiec tragedii, i że nie było jej przy młodszej siostrze Tess, kiedy ta tak bardzo jej potrzebowała...

Tess zostaje znaleziona w parku martwa... Beatrice nie wierzy w orzeczenie policji i na własną rękę próbuje dociec, co tak naprawdę się wydarzyło. Mimo że siostry były zupełnie różne, znały się doskonale. Bez problemu wyczuwały swoje emocje, nastroje, wiedziały na co którą stać, umiały wczuwać się w siebie nawzajem. Łączyły je wspólne tragiczne przeżycia i przykre doświadczenia z dzieciństwa, które odzwierciedlały ich decyzje w dorosłym życiu. Aby móc prowadzić śledztwo na własną rękę, Bee przenosi się w świat swej siostry – chodzi w jej ubraniach, mieszka w jej mieszkaniu, spotyka się z jej znajomymi. Powoli zaczyna doceniać to, co Tess uważała za wartościowe, a co dla niej samej dotąd nie było ważne. Uczy się odwagi i życia ‘przykazaniem chwili obecnej’... Zmienia się. Jest to więc nie tylko thriller, w którym bohaterka dąży do odkrycia prawdy o morderstwie, lecz także książka o przemianie i poznawaniu prawdy o sobie samym. Ponadto poruszone tu zostały takie tematy jak granice ingerencji człowieka w sprawy genetyki, ważność więzów rodzinnych, godzenie się z chorobą i śmiercią.

Rosamund Lupton zbudowała perfekcyjną piramidę emocjonalną, dzięki której stworzyła trzymający w napięciu thriller. Wydarzenia dotyczące zbrodni wprowadzane są bez pośpiechu, stopniowo, przez co miałam w trakcie czytania tej powieści wrażenie, że mam czas na uporządkowanie na bieżąco każdego szczegółu oraz że mam duże szanse na odgadnięcie zakończenia. Podchodziłam z rezerwą do każdej osoby, która pojawiała się w relacji Beatrice. Właśnie poprzez takie stopniowanie napięcia i odkrywanie pojedynczych faktów, autorka wymusza na czytelniku, aby podejrzewał kolejno wszystkich bohaterów.

Zakończenie z kolei jest wręcz powalające... Zaskoczyło mnie totalnie – i nie mam wcale na myśli osoby mordercy... Oczywiście nie napiszę, co to było, ale stwierdzam, że pomysł jest niebanalny. :-) 

To jest naprawdę dobra książka.

Krótko mówiąc:
niebanalna, zaskakująca, oryginalna

*****************
PODSUMOWANIE
O - okładka - stonowana kolorystyka z jednym mocnym akcentem kolorystycznym - czysta elegancja; bardzo ładna
C - ciekawa? - nadzwyczajna
E - emocje? - rosną i rosną z każdym rozdziałem, jak przystało na świetny thriller
N - negatywy? - miejscami zbyt emocjonalne, czasem nawet rozrzewniające, wstawki dotyczące wspomnień z dzieciństwa [ale to męska opinia - nie moja ;-)]
A - ambitna? - jak na thriller to zdecydowanie tak; niebanalna narracja; dopracowana i przemyślana konstrukcja

POLECAM:
- miłośnikom thrillerów, gotowym na spore zaskoczenie
- miłośnikom trudnych zagadek

*****************
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Świat Książki.