poniedziałek, 26 września 2011

Pewna forma życia – Amélie Nothomb


Pewna forma życia
Amélie Nothomb

Une forme de vie

Tłumaczenie: Joanna Polachowska
Wydawnictwo Muza
Warszawa 2011
112 stron

*****************
Pierwsze zdanie:
List, który przyszedł dziś rano, był inny niż te, które dostawałam do tej pory...
Ostatnie zdanie:
 Uwolnisz się od swojego największego problemu, jakim jesteś ty sama.
******************

Lubię sięgać po książki spoza „szufladki” „literatura angielska”, „literatura amerykańska”, „literatura polska”, a jakoś tak się składa, że w większości takie czytam. O belgijskiej pisarce Amélie Nothomb owszem słyszałam, ale nawet zbierająca bardzo pozytywne recenzje „Podróż zimowa” nie wpadła w moje ręce. Jeszcze :-) Mam zamiar nie poprzestać na tej jednej niedługiej książce, aby mieć wyrobione zdanie o pisarstwie Amélie Nothomb, tym bardziej że z tego co przeczytałam, akurat ta książka nie jest typowa dla tej autorki.

„Pewna forma życia” to książka popularnej belgijskiej pisarki, znanej również z tego, że bardzo sobie ceni kontakt z czytelnikami i często z nimi koresponduje. „Pewna forma życia” opiera się właśnie na takiej korespondencji.

Malvin Mapple, amerykański żołnierz stacjonujący w Iraku, postanowił podzielić się swoimi przeżyciami z pisarką, oczekując od niej zrozumienia, chęci wsłuchania się w jego problemy oraz służenia radą i pociechą. Autorka nie ukrywa zaskoczenia, tym bardziej że ów żołnierz ma mocno nietypowy pomysł na wyrażenie swego protestu przeciwko wojnie – protestuje, objadając się. Osiąga wagę prawie 200 kilogramów! Po jakimś czasie jednak ich korespondencja urywa się i pisarka zaczyna się na tyle niepokoić losem Malvina, że postanawia wybadać sprawę... A dalej może być już tylko zaskoczenie:-)

Kiedy zaczęłam czytać tę książkę, wydała mi się nieco dziwna. I nie chodzi tu o formę, bo pomysł z listami jest ciekawy. Jednak cały czas w czasie czytania nie mogłam zrozumieć, czy opisane wydarzenia i odczucia to świat rzeczywisty, czy fikcja literacka. Z drugiej strony poruszanie się pomiędzy tymi dwoma światami było całkiem przyjemne. Czasem miałam nieodparte wrażenie, że są to rozmowy z gabinetu psychiatrycznego, a dokładnie – że protestujący żołnierz potraktował swoją korespondencję z pisarką jako terapię, której zdecydowanie powinien się poddać. Jego wywody graniczyły z absurdem, a w zasadzie granicę absurdu przekraczały. Gdybym miała zaklasyfikować tę książkę, przypisałabym ją do kategorii książek psychologicznych. Autorce udało się bardzo wyraźnie pokazać, jak głębokie ślady zostawia wojna w psychice człowieka i jak się to odbija na jego przyszłości.

Z pewnością jako główną pozytywną cechę tej książki wymieniłabym oryginalność. Dla mnie najciekawsze było to, jak mocno Malvinowi udało się zaabsorbować autorkę i sprawić, że jego życie stało się dla niej tak intrygujące. Co wyniknie z dociekań Amelie? Jaka jest prawda o żołnierzu? Oczywiście nie napiszę ;-) Umiejętność zaskoczenia czytelnika Amélie Nothomb posiada na pewno.

*******************
Moja ocena: 4/6

Dziękuję bardzo Wydawnictwu Muza
za egzemplarz recenzencki.

Dziewczyny wojenne – Łukasz Modelski


Dziewczyny wojenne
Łukasz Modelski

Wydawnictwo Znak
Kraków 2011
306 stron

*****************
Co się stało 1 września 1939 roku, każdy wie. Jednak rzadko kto umie wymienić choćby kilka nazwisk kobiet, które w czasie II wojny światowej podjęły się bohaterskich czynów. Oczywiście nie podjęły się ich po to, aby zostać bohaterkami, ale dlatego, że wymagała tego sytuacja. Czasem zdecydował o tym przypadek, czasem pełna świadomość, a czasem poryw serca. W każdym przypadku taka decyzja oznaczała jedno – gotowość, aby pomagać innym i z narażeniem życia walczyć dla Polski.

Szczerze powiem, że niewiele wiem o tamtym okresie i niezbyt chętnie sięgam po literaturę o tematyce wojennej – parę dat, trochę suchych faktów, kilkanaście słów-kluczy. Dlatego „Dziewczyny wojenne” Łukasza Modelskiego wydały mi się dobrą okazją do tego, aby uzupełnić braki. Pomyślałam, że skoro to książka o dziewczynach i o wojnie, to może dam radę przebrnąć. Powiem przewrotnie – bardzo się pomyliłam… Jeśli chodzi o strukturę książki, to jest ona podzielona na jedenaście opowieści. Miałam zamiar „dawkować” sobie jedną opowieść co wieczór, sądząc że dwie na raz będą dla mnie nie do przejścia. Okazało się, że nie jestem w stanie odłożyć tej książki… Pomyliłam się – książka jest doskonała.

Każda opowieść to historia jednej kobiety. Różne kobiety, różna zadania, różne losy. Jednak 1 września 1939 oznaczał dla każdej z nich jedno – koniec beztroskiej młodości, koniec marzeń, koniec ‘normalnego’ życia. Zamiast studiować, zdobywać praktyczną wiedzę o życiu, szukać pracy, one rozprowadzają ulotki i broń, ukrywają żydowskie dzieci, uczą się strzelać, opatrują rannych, są żywymi torpedami… Ich ścieżki to te same miejsca, w których byłam tyle razy – plac Narutowicza, plac Zbawiciela, Chłodna, Aleja Szucha, Koszykowa… Okrucieństwo wojny nie pozbawia ich uczuć. Kochają i chcą być kochane. Wiernie czekają na ukochanych. Odczuwają strach, ale nie dają tego po sobie poznać. Co więcej, uczą innych, jak przetrwać. Tracą bliskich, ale nie tracą nadziei. Walczą o lepszą przyszłość. Niestety, po wojnie jeszcze wiele czasu upłynie zanim ich odwaga zostanie doceniona. Wielu zasłużonym w walce o wolną Polskę, wyzwolenie wcale owej wolności nie przyniosło.

Łukasz Modelski zrobił bardzo pozytywną rzecz – w „Dziewczynach wojennych” utrwalił historie kobiet, które zrobiły wiele dla innych i dla swojej ojczyzny. Pamięć o nich powinna trwać. Ich – walczących w czasie wojny – jest już coraz mniej, ale my – ich dzieci, wnuki, prawnuki – chcemy o nich pamiętać. Moim zdaniem – lektura obowiązkowa. Zarówno dla młodzieży, jak i dla pokolenia, które w czasach szkolnych nie miało jak poznać prawdziwej historii.

*******************
Moja ocena: 6/6

Dziękuję bardzo Wydawnictwu Znak
za egzemplarz recenzencki.

poniedziałek, 19 września 2011

Klaudyna w Paryżu - Sidonie Gabrielle Colette


Klaudyna w Paryżu
Sidonie Gabrielle Colette

Claudine à Paris

Tłumaczenie: Krystyna Dolatowska
Wydawnictwo W.A.B.
Kraków 2011
236 stron

*****************
Pierwsze zdanie:
  Dziś powracam do mego dziennika, którego pisanie musiałam przerwać w czasie choroby, w czasie ciężkiej choroby - bo zdaje się, że ja naprawdę byłam bardzo chora!
Ostatnie zdanie:
 I wracamy do mego pokoju, ja wtulona w jego ramiona, on unosząc mnie, jakby mnie porywał, oboje uskrzydleni i niemądrzy jak zakochani z romancy...
******************
Sidonie Gabrielle Colette to francuska pisarka żyjąca na przełomie XIX i XX wieku czyli czasów, gdy takie wybryki jak publiczny pocałunek dwóch kobiet, romans z własnym pasierbem czy wyjście za mąż trzy razy, nie uchodziły bez echa. Collette uważa się więc nie tylko za jedną z najpopularniejszych pisarek francuskich, ale również za znaną skandalistkę.

Moja przygoda z jej twórczością rozpoczęła się od przeczytania „Klaudyny w Paryżu”, drugiej spośród czterech książek z serii powieści zawierających wątki autobiograficzne. Nie ukrywam, że był to główny powód, dla którego sięgnęłam po tę książkę. Sylwetka odważnej, łamiącej liczne konwenanse, przeciwstawiającej się przyjętym normom Collette wydała mi się bardzo interesująca. Byłam ciekawa jak wiele z samej Collette będzie miała Klaudyna. Sądzę, że sporo:-)

W książce „Klaudyna w Paryżu” Collette opisała wydarzenia z życia dorastającej nastolatki oraz jej uczucia i marzenia towarzyszące jej w okresie wkraczania w dorosłe życie. Klaudyna to niepokorne dziewczę – nie pozwala innym sobą manipulować, nie przestrzega obowiązujących zwyczajów, mówi otwarcie o sprawach, które w tamtych czasach uważano za tematy tabu. Nie owija w bawełnę, nie przebiera w słowach. Łamanie przyjętych zasad wyraża między innymi mało kobiecym stylem ubierania się, zmianą fryzury czy czytaniem książek uznawanych za nieodpowiednie dla młodej kobiety. Jej relacje z ludźmi również pozostawiają wiele do życzenia – przyjaźń z Łusią, rozmowy z Marcelkiem, zauroczenie sporo starszym od siebie mężczyzną – w dzisiejszych czasach pewnie nie byłyby aż tak kontrowersyjne jak w ubiegłym wieku.

Udało mi się polubić tę dziewczynę z charakterkiem na tyle, że będę chciała jeszcze o niej poczytać. Lubię takie wyraziste postacie literackie, a Klaudyna zdecydowanie do nich należy.

Dodam jeszcze, że bardzo mi się podoba opracowanie graficzne całej serii. Przypuszczam, że pozostałe książki z tej serii również mają milutką w dotyku okładkę.
Polecam :-)

Zdjęcie z Wikipedii

*******************
Moja ocena: 5/6

Dziękuję bardzo Wydawnictwu W.A.B.
za egzemplarz recenzencki.

sobota, 17 września 2011

Jak ona mogła? - Dana Fowley


Jak ona mogła?
Dana Fowely

How could she?
Tłumaczenie: Hubert Górski
Wydawnictwo Hachette
Warszawa 2011
284 strony

*****************
Pierwsze zdanie:
  Z tego wszystkiego, co powiedział sędzia, dotarły do mnie tylko dwa słowa: 'Dwanaście lat'. 
Ostatnie zdanie:
 I to liczy się najbardziej.
******************
Jak ona mogła?” – pytanie to jest tytułem prawdziwej historii spisanej przez Danę Fowley, kobietę pochodzącą z przeciętnej edynburskiej rodziny. Widząc smutne oczy dziewczynki na okładce i wiedząc, że jest to książka z serii „Pisane przez życie”, byłam bardzo ciekawa, komu zostanie zadane to pytanie. Nie zgadłam. Nie zgadłabym − choćbym nie wiem jak się starała, nie wymyśliłabym czegoś takiego. Historia jest tak bolesna, że wolałabym móc zapewnić wszystkich, że to jednak jest fikcja literacka, a nie prawdziwa historia.

Autorka była w dzieciństwie ofiarą pedofilii. Spotkało ją wiele złego ze strony najbliższych osób. Od najmłodszych lat była zmuszana do zaspokajania wyuzdanych potrzeb ludzi, wśród których żyła. Nigdy nie okazano jej miłości. Nigdy nie była przytulona przez swoją matkę i nigdy nie usłyszała, że jest kochana. I choć nie nauczono jej, jak okazywać miłość, Dana w swym dalszym życiu doskonale potrafi się nią dzielić ze swoimi najbliższymi.

Będąc dzieckiem, w swej rodzinie nie miała u nikogo wsparcia. Nie miała, ale też nie szukała. Sądziła po prostu, że to, co ją spotyka na co dzień, jest czymś normalnym i że tak się dzieje we wszystkich rodzinach. Kiedy zaczęła dorastać i odkrywać okrutną prawdę, zrozumiała, jak bardzo została skrzywdzona. Dlaczego musiało upłynąć tak wiele czasu, zanim zdecydowała się mówić? I jak to możliwe, że jednocześnie kochała i nienawidziła swoją matkę?

Dana próbowała prowadzić „normalne” życie, ale jej doświadczenia z dzieciństwa nie dało się ot tak, po prostu, wymazać z pamięci . W końcu przyszedł moment na rozprawienie się z przeszłością. Pisanie tej książki było jedną z form w terapii. Dana bardzo realistycznie patrzy na przyszłość swoją i swoich dzieci. Wie ze jej synowie też będą kiedyś musieli zmierzyć się z jej przeszłością. Pragnie wiec pokazać im, że przeszłość i środowisko nie definiują czyjegoś przyszłego postępowania, że można żyć inaczej, że można się wyrwać z piekła. Dana chciała też zrobić coś dla dzieci, które tak jak ona kiedyś, padają ofiara pedofilii. Przekazuje im, że trzeba mówić o doznawanych krzywdach, nie bać się, bo wtedy znajdzie się ktoś, kto pomoże – tak jak jej pomógł Paul, mężczyzna jej życia.

Historia Dany Fowley jest tak dramatyczna, że aż trudno uwierzyć, że coś takiego jest możliwe. Że można to przeżyć. Że można dalej żyć. Że można być szczęśliwym. Dana pokazuje, jak małymi kroczkami mimo wszystko idzie w kierunku szczęścia.


*******************
Moja ocena: 6/6

Dziękuję bardzo Wydawnictwu Hachette
za egzemplarz recenzencki.


czwartek, 15 września 2011

Oskar. Kot, który przeczuwa śmierć - Daniel Dosa


Oskar. Kot, który przeczuwa śmierć
David Dosa

Making Rounds with Oscar
Tłumaczenie: Agnieszka Maria Wrońska
Świat Książki
Warszawa 2011
238 stron

*****************
Pierwsze zdanie:
  Jeśli kochasz swój zawód, twoje miejsce pracy może wydawać ci się piękne bez względu na to, jakie ono jest w ocenie reszty świata. 
Ostatnie zdanie:
 A tak przy okazji: na końcu moich dni wolę kota niż OIOM.
******************
David Dosa to amerykański lekarz geriatra, który w swojej książce "Oskar. Kot, który przeczuwa śmierć" przedstawił kilka prawdziwych historii ludzi, którzy trafili do domu opieki Steere House na Rhode Island. Pensjonariusze domu opieki nie są jedynymi mieszkańcami tego miejsca. Mieszkają tam również… koty. Trudno uwierzyć, że są takie placówki medyczne, że „futrzak” nie jest traktowany jako potencjalny nosiciel wszelkiej zarazy, ale jako istota, która pełni ważną rolę w końcowym etapie życia pacjentów dotkniętych demencją czy inną chorobą charakterystyczną dla starszych osób.

Mimo że tytułowym bohaterem jest kot Oskar o niezwykłej i nie do końca dającej się wyjaśnić umiejętności wyczuwania nieuchronnie nadciągającego końca, to tak naprawdę bohaterów jest w tej książce wielu. Są to zarówno ci, których choroba dotknęła bezpośrednio, jak i ci, którzy starają się, choć nie zawsze umieją, pomóc swoim bliskim. Czasem zmuszeni są, aby patrzeć co dnia na ich powolne odchodzenie, czasem muszą się godzić z tym, że pewnego dnia nie zostaną rozpoznani przez osobę, z którą spędzili wiele lat i którą kochali, a czasem będą mogli cieszyć się z jeszcze jednej chwili, którą mogli ofiarować staruszkowi, którego już nie ma. Jest to więc zbiór trudnych życiowych historii, które ułatwią zrozumienie tego, jak chory na Alzheimera lub podobną chorobę widzi świat. Książka zawiera też prawdziwą do bólu prawdę o życiu – śmierć jest nieuchronna. I choć trudno patrzeć na powolne odchodzenie ukochanej osoby, w czasie choroby tego typu ci, którzy zostaną, mają czas na to, aby oswoić się z tym, co nieuchronne.

A jaką rolę spełnia w tym wszystkim kot? On wciąż jest na posterunku. Wie, kiedy jest potrzebny. Potrzebują go nie tylko umierający w chwili przejścia „na drugą stronę”, ale i ci, którzy przy nich czuwają. Oskar jest obecny w chwili, gdy nikt nie chciałby być sam. Jego cichutka obecność pozwala poczuć się lepiej. I nie jest aż tak ważne to, skąd on to wszystko wie i jak to wyczuwa. Najważniejsze, że jest tam, gdzie go potrzebują.

David Dosa zrobił bardzo wiele – przypomniał, jak ważna jest każda chwila w życiu oraz jak cenne jest zdrowie. Jak radosne są wszelkie małe zwycięstwa i jak ważna jest chwila, która trwa…

A co do kota Oskara, to doczekał się już nawet swojej strony w Wikipedii :-)


*******************
Moja ocena: 6/6

Dziękuję bardzo Wydawnictwu Świat Książki
za egzemplarz recenzencki.


Na zdjęciu u góry oprócz książki zobaczycie też prześliczną zakładkę, wygraną w losowaniu zorganizowanym przez Kasiek :-) Dziękuję. 
Do tej książki pasuje znakomicie :-)


poniedziałek, 12 września 2011

Lato w Jagódce - Katarzyna Michalak


Lato w Jagódce
Katarzyna Michalak

Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011
282 strony

*****************
Pierwsze zdanie:
  Gabrysia była szczęśliwa. 
Ostatnie zdanie:
 Była Szczęśliwa, przez duże S, właśnie tak!
******************
„Lato w Jagódce” Katarzyny Michalak to opowieść o szczęściu, nadziei, miłości, ludzkiej dobroci. O tym, że trzeba mieć marzenia. Ciepła i optymistyczna powieść nie tylko na smutne dni.

Główna bohaterka Gabriela Szczęśliwa to młoda osoba, której nazwisko świetnie współgra z jej osobowością. Gabrysia bowiem – mimo że nie ma w życiu lekko – umie się cieszyć tym, co ją spotyka. Doznała w życiu wiele miłości od cioci Stefanii, choć świadomość bycia porzuconym dzieckiem raczej nie sprzyja optymistycznemu nastawieniu do świata. Jednak dzięki mądrości Stefanii, Gabrysia czuła się osoba kochaną i wartościową. Los nie obdarzył jej urodą i wielokrotnie słyszała w dzieciństwie gorzkie słowa od rówieśników, ale nauczyła się wybaczać i zdrowo reagować na to, że inni mają problem z zaakceptowaniem jej braku urody oraz jej niepełnosprawności. Nie znaczy to, że zupełnie się tym nie przejmowała – przecież jej największym marzeniem było to, żeby w tramwaju czy autobusie jej wygląd nie wywoływał dyskusji, kto powinien ustąpić jej miejsca…

Niektóre wątki powieści Katarzyny Michalak pokazują niesprawiedliwość i ludzką przebiegłość. I choć odgadnięcie tego, co się wydarzy, nie było zbyt trudne, to historia, przedstawiona prostym językiem niesie tyle życiowej mądrości i  optymizmu, że czyta się ją naprawdę przyjemnie. Dzięki temu, że ludzka zgorzkniałość, mściwość i nienawiść zostały tak wyraziście skontrastowane z dobrocią i miłością, czytelnik nie ma wątpliwości, jakie wartości promuje autorka. Czytelnicy, którzy lubią książki, w których świat wartości jest jasno przedstawiony, na pewno będą zadowoleni.

„Lato w Jagódce” nie jest jednak przesłodzoną opowiastką, choć pewne wydarzenia wydają się zupełnie nierealne i bajkowe – jest nawet bogaty książę! :-) Dla mnie jest to spojrzenie na życie z perspektywy osoby niepełnosprawnej, która nie traci nadziei na to, że i do niej los się uśmiechnie.


*******************
Moja ocena: 5/6

Dziękuję bardzo Wydawnictwu Literackiemu
za egzemplarz recenzencki.

Mała księżniczka - Rafał Ziętek


Mała Księżniczka
Rafał Ziętek

Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2011
134 strony

*****************
Pierwsze zdanie:
  Ostatnie ludzkie osiedle minąłem wiele godzin temu. 
Ostatnie zdanie:
 Dołożyłem następną gałąź
******************
„Mała księżniczka” Rafała Ziętka to niezwykle ciepła opowieść o tym, jak odnaleźć szczęście i jak nie odbierać go innym.

Ta niewielka objętościowo książeczka bynajmniej nie jest li i jedynie bajką dla dzieci. Jest to opowieść tak uniwersalna, że z jej mądrości czerpać zarówno dzieci jak i dorośli. I choć trudno jest mi zaakceptować tytuł, książka sama w sobie jest bardzo wartościowa. 
Rozumiem, że tytuł stanowi nawiązanie do „Małego księcia”, a bohaterka jest – jak twierdzi autor - „młodszą siostrą Małego Księcia”. Oczywiście przywodzi też na myśl kolejną znacząca pozycję z literatury światowej – „Mała księżniczka” autorstwa Frances Hodgson Burnett, z tym że w tym wypadku tytuł jest dokładnie taki sam. Oczywiście nie ma co porównywać książki Rafała Ziętka z pierwowzorem, bo nie o to chodzi, ale brak inwencji jeśli chodzi o tytuł książki, to dla mnie duży minus. Na szczęście treść książki jest na tyle istotna, że warto tę książkę polecić.

Główna bohaterka to mała dziewczynka, która spotyka na pustyni wędrowca i uczy go nowego postrzegania świata, a tym samym przewartościowuje cały jego świat. Dziewczynka zaskakuje swoimi dojrzałymi spostrzeżeniami. Dzięki niej wędrujący mężczyzna zaczyna zauważać wiele szczegółów, które wcześniej były dla niego nieistotne. Wędrowiec zaczyna doceniać wartość wielu rzeczy, które wcześniej wydawały mu się „normalne”. Nigdy wcześniej jednak nie przyszło mu do głowy, aby podziękować deszczowi za to, że pada :-) Dla mnie jest to książka o uczeniu się szczęśliwego życia. Nie rodzimy się z taką umiejętnością. Mamy skłonność do szukania szczęścia nie wiadomo gdzie. Mamy skłonność do „pogoni za szczęściem”. Natomiast Mała Księżniczka nie traktuje niczego w swoim świecie przedmiotowo. Postawa dziewczynki zachęca, aby nie bać się zatrzymać i popatrzeć na to, co ważne. A ważne jest nie tylko to, co nam się ważne wydaje, ale te zwykłe proste rzeczy, którymi otoczona jest nasza codzienność.

Świeża woda znaleziona z trudem na pustyni to dla mnie symbol nowego spojrzenia na życie. A o świeże spojrzenie niełatwo, kiedy jest się przywiązanym do swoich przyzwyczajeń. Znalezienie oazy nie jest takie proste, ale warto się postarać, bo świeża woda pomaga przetrwać.

Wiele uroku dodają tej niepozornej książeczce ilustracje Tomasza Truszkowskiego. Jest w nich wiele prostoty i piękna. Polecam.


*******************
Moja ocena: 5/6

Dziękuję bardzo wydawnictwu Novea Res
za egzemplarz recenzencki.

Niewinność zagubiona w deszczu - Eduardo Mendoza


Niewinność zagubiona w deszczu
Eduardo Mendoza


Wydawnictwo Znak literanova
Kraków 2011
136 stron

*****************
Pierwsze zdanie:
   W latach pięćdziesiątych naszego wieku żył w San Ubaldo de Bassora (prowincja Barcelona) pewien bogacz, Augusto Aixiela de Collbato
Ostatnie zdanie:
  Pod tym chaotycznym i niewczesnym wyznaniem było jeszcze parę linijek jakiejś bazgraniny, tak jakby ręka, która stawiała te znaki, wykonywała mechaniczne ruchy wówczas, gdy duch, co nią rządził, przekroczył już granice tego świata
******************

Zastanawiam się, jak nazwać to „coś”, co jest w książkach Mendozy, co decyduje o popularności autora i poczytności jego książek. Pierwsza cecha książek Mendozy, która mi się nasuwa po kilkukrotnym zetknięciu z jego twórczością, to różnorodność. Druga – niebanalność. Trzecia – poczucie humoru. Czwarta – styl i szyk. Piąta – wyobraźnia. Autor imponuje mi różnorodnością stylu i otwartością na różnorodność formy. Jak na razie zaskoczył mnie za każdym razem. Zero powtarzalności, zero szablonów, zero banalności.

W „Niewinności zagubionej w deszczu” przede wszystkim zaskoczyła mnie forma… Nie mogę napisać ‘forma powieści’, bo klasyczną powieścią ta książka nie jest. Zresztą sam autor we wstępie wyjaśnia, że miał zamiar napisać sztukę teatralną, ale wyszło mu coś innego :-) Styl jaki przyjął Mendoza jest bardzo nietypowy i wymagający. Nie ma tu klasycznych dialogów, ale wszystko jest pisane tzw. „jednym ciągiem”. Owszem, autor zaznacza, kto wypowiedział daną kwestię, ale mimo tego przyzwyczajenie się do takiego sposobu opisu wydarzeń chwilę trwa.

Sam temat nie powala oryginalnością: jest ‘ona’ – Consuelo, przeorysza zakonu w położonym nieopodal katalońskim miasteczku, i ‘on’ – don Augusto, czyli Don Juan i Casanova w jednym. Co wyniknie z ich znajomości – domyślić się nietrudno. Nie jest to jednak banalny romans i puściutkie romansidło. Sądzę, że osobom, które lubią klasyczne romanse opowiastka Mendozy niekoniecznie by się podobała, chociaż… Jeśli odpowiadają im również romanse z przesłaniem, to w „Niewinności…” można je znaleźć. Przerysowując charakter przeoryszy Consuelo i don Augusta, autor pokazuje jak sfera uczuciowa potrafi zdominować racjonalne zachowania i spowodować upadek przyjętych zasad. Jednak największy ‘upadek’ bohaterki nie jest najważniejszy. Owszem, upada i to z hukiem, ale nie zmienia to faktu, że nadal jest dobra, otwarta na cierpienie drugiego człowieka i gotowa pomagać. Czy jej ‘upadek’ spowoduje, że jej dobre uczynki zostaną przekreślone? I co jest gorsze – nieoczekiwane i ‘zakazane’ uczucie czy bycie rozbójnikiem lub kobieciarzem? Mendoza nie opowiada się po niczyjej stronie. Po prostu opisuje sytuacje i wydarzenia i zostawia z tym czytelnika, skłaniając go do zastanowienia się nad sytuacją. I to mi się podoba.

Dzięki tej książce uświadomiłam sobie, czym jest to „coś”, co do Mendozy przyciąga – to nietuzinkowość i oryginalność oraz umiejętność zdystansowania się i unikania wartościowania opisywanych sytuacji. Na pewno jeszcze sięgnę po kolejne jego książki.

*******************
Moja ocena: 5/6

Dziękuję bardzo wydawnictwu Znak
za egzemplarz recenzencki.