Wydawnictwo Telbit
Warszawa 2009
Ilość stron: 302
ISBN: 978-83-60848-80-7
********************
Zastanawiam się, czy to, że książka Pechowy fart trafiła w ręce czytelników to tytułowy pechowy fart, czy może raczej fartowny pech.
Czyż nie jest pechem dla czytelnika, któremu wpada w ręce książka, zawierająca na okładce motyw, który podpowiada, co się wydarzy? Czy może lepiej uznać to za fart, bo w kulminacyjnym punkcie powieści można się szybko domyślić, jakie będzie zakończenie? Nie dość, że okładka jest spoilerem, to na dodatek jest po prostu brzydka. Nie napiszę nawet "nie w moim guście", bo słowo "brzydka" już i tak jest eufemizmem. Ale zostawmy okładkę - okładka to przecież nie wszystko. Najważniejsza jest treść.
Sam pomysł jest w porządku, choć mam nieodparte wrażenie, że z tego typu zakończeniem już się gdzieś spotkałam. Pomysłu nie nazwałabym więc oryginalnym, choć o plagiat autora w żaden sposób nie posądzam. Chodzi mi tylko i wyłącznie o typ zakończenia. W trakcie czytania wydawało mi się też, że książka została napisana spory czas temu, ale przerobiono ją tak, aby pasowała do współczesnych realiów. Ciekawe, czy zgadłam.
Gdybym miała jednym zdaniem określić, o czym jest ta książka, to powiedziałabym, że dotyczy ona poważnych problemów, które są przedstawione w niepoważny sposób. I może nie ma w tym nic złego, bo książka ta ma czytelnika raczej zrelaksować niż skłonić do refleksji. A może jest tak elastyczna, że jednych tylko rozbawi, dla innych będzie niezłym kryminałkiem, a ci, co szukają głębszej treści, też ją znajdą? No bo w sumie książkę tę czyta się dość przyjemnie. A czytałoby się jeszcze przyjemniej, gdyby nie niedociągnięcia językowe. Na moje oko książka wymaga sprawdzenia i korekty. Zawiera sporo błędów gramatycznych i leksykalnych, a takie zjawiska w literaturze - choćby takiej, która do bardzo ambitnych nie aspiruje - są dla mnie ciężkie do zniesienia. W pewnym momencie miałam też wrażenie, że brakuje spójności w relacji bohaterów - nie będę pisać, o co chodzi, bo nie udało mi się odnaleźć ponownie fragmentu, który mnie zastanowił, ale wrażenie przytaczam.
Bohaterowie powieści Pechowy fart wciąż stają przed różnymi ważnymi wyborami. Ich decyzje skłaniają czytelnika do zastanowienia się, czego wymaga uczciwość w sytuacji, gdy w grę wchodzi spora sumka. Można też pomarzyć sobie i 'pogdybać', co by było, gdyby się nagle wygrało w kilka milionów. Myślę, że autor chciał potwierdzić, że słuszne jest stwierdzenie, że "Pieniądze szczęścia nie dają" i pokazał, jak łatwo zabrnąć w ślepą uliczkę.
We mnie książka ta wywołała refleksję nad tym, czy człowiek może być na sto procent pewien samego siebie i własnej uczciwości w obliczu ogromnej pokusy. Czy uczciwość, którą deklarujemy i która jest dla nas na co dzień wielką wartością, jest nie do podważenia? Postępowanie bohaterów prowokuje też do zadania sobie pytania, czy istnieje usprawiedliwienie dla nieuczciwości i braku moralności, jeśli celem działania jest pomoc innym. Dla mnie to również powieść o tym, że każdy ma prawo do błędów. Wydaje się, że książka porusza tak wiele trudnych problemów. A może to jest tak, że to ja we wszystkim chcę się doszukać głębi? Może całkiem niepotrzebnie? A wówczas nie mogę oprzeć się wrażeniu, że problemy są spłycone, a bohaterowie zachowują się bezsensownie... Chyba się muszę zrelaksować... Tylko że przecież dopiero wróciłam z urlopu.
Ogólnie oceniam książkę 'pozytywnie', ale 'bez fajerwerków'. Niech sobie krąży wśrod włóczykijkowiczów. Skoro skłoniła mnie do zatrzymania się i do zastanowienia, to może inni też skorzystają z niej w stopniu nieco głębszym niż tylko czysto rozrywkowym.
Pierwsze zdanie:
- Czy to normalne, żeby kot gonił psa, który w panicznej ucieczce wdrapał się na drzewo, a wkurzone kocisko bezradnie przycupnęło pod nim i zaczęło szczekać?
Ostatnie zdanie:
Korina bladła w oczach, patrząc z niedowierzaniem to na siostrę, to na Martynę, która wręcz skamieniała...
Hit ze strony 71:
Jeden z bohaterów został opisany jako certyfikowany specjalista "do spraw przeciwdziałania pomocy w rodzinie, pracuje w stowarzyszeniu Bezpieczeństwo dziecka". To ja go raczej nie chcę poznać :-)
Ja należę do osób które oceniają książkę po okładce, a taką okładkę zwyczajnie nie przyjmuje. Przecież to nie jest podręcznik do nauki jazdy.
OdpowiedzUsuńCóż, pisanyinaczej ma chyba sporo racji, bo miałam identyczne skojarzenie ;)) Szkoda, psucie książki brzydką okładką niestety nie działa na korzyść - w końcu wszyscy jesteśmy po trosze wzrokowcami. Kiepska korekta też nie polepsza stanu rzeczy. A błędy, o których piszesz naprawdę nie powinny przez korektę przejść - mówi to osoba, która taką korektą właśnie się dziś rano trudziła ;) Chyba jednak po tej recenzji powinnam być zadowolona, że nie wpisałam się w kolejkę do tej książki w Włóczykijce...
OdpowiedzUsuńJa też lubię, kiedy książka kusi okładką i wiele razy się dałam nabrać. Pamiętam też, że wiele książek w nieatrakcyjnej okładce wywarła na mnie duże wrażenie. Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że dla mnie książka musi mieć doskonale zaprojektowaną okładkę, choć oczywiście jej atrakcyjność dzięki temu mocno wzrasta. W przypadku tej książki jest o wiele gorzej - okładka zdradza rozwiązanie, a to już nie jest fajne. Sama treść nie jest taka zła. Na pewno niejednemu czytelnikowi się spodoba :-)
OdpowiedzUsuń