Tłumaczenie: Anna Kołyszko
Wydawnictwo: Da Capo
Rok wydania: 1994
ISBN: 83-86133-95-3
Ilość stron: 236
**************
Ciekawa sprawa, niedługo po Karze dla Śpiącej Królewny Anne Rice, wpadała mi w ręce książka Philipa Rotha Kompleks Portnoya. Pamiętałam, że jest to pozycja z listy opublikowanej przez Time listy 100 książek, które trzeba przeczytać, więc wypożyczyłam bez większych wątpliwości. W końcu to dzieło, które jest na liście klasyki literatury amerykańskiej. Wypożyczyłam więc. Ale prawdopodobnie nie poznałam się na tym dziele. Kolejne wyznania seksualnego dewianta, który zdaje relację psychoanalitykowi ze swoich poczynań. Główny bohater Alex Portnoy to zakompleksiany żydowski młodzieniaszek, który nie umie sobie poradzić ze swoimi pragnieniami, z poczuciem winy, z brakiem poczucia własnej wartości. I wcale mu się nie dziwię. Cóż ma bowiem myśleć o sobie człowiek, który nie daje rady powstrzymać swoich żądz nawet w miejscach publicznych? Użala się wciąż nad sobą, obarcza winą swoją rodzinę, zrzuca winę na brak matczynej miłości. Mimo to ja nie czuję do gościa nawet krzty litości, a jedynie wstręt. I nie śmieszy mnie ani trochę "trzepanie" wątróbki, którą potem zjada się na obiad. Odrażające, nie zabawne. Rozumiem, że książkę uznano za must-read, ponieważ - odważniej niż tego oczekiwano w latach 60-tych XX wieku - przedstawiała seksualne dewiacje i znakomicie wpisywała się w klimat rewolucji seksualnej. Aby podnieść jej wartość niektórzy dopatrują się w niej książki psychologicznej. Ja nie zamierzam. Szkoda czasu. Przyznaję jednak jeden punkt Rothowi, ponieważ - jeśli chodzi o mnie - dopiął swego. Udało mu się wywołać niesmak i obrzydzenie. I gdyby ktoś mnie zapytał, czy rzeczywiście uważam, że książka ta słusznie wywołała spory skandal tuż po wypuszczeniu jej na rynek, odpowiedziałam pozytywnie. To, że nie ma już w literaturze tematów tabu, nie sprawia, że przestała istnieć intymność, a to, że wielu ludzi promuje "wolność" i twierdzi, że można robić to, co się chce, nie sprawia, że przestaną istnieć ludzie, dla których godność człowieka i szacunek do samego siebie są ważniejsze niż to, żeby można było mówić bez żenady o "trzepaniu".
Może ktoś ma top-listę książek żenujących? Chętnie z niej skorzystam, bo akurat moje życie wydaje mi się za krótkie, żebym miała tracić je na czytanie bezwartościowych książek. I już więcej nie będę czytać książki do końca tylko po to, aby wyrobić sobie o niej własne zdanie.
***********
Moja ocena: 1/6
Czytałam tę książkę dawno temu i pamiętam swoją dezorientację, zażenowanie, zbulwersowanie, a jednocześnie ciekawość. Jest dosadna. Ale muszę przyznać, że jej szczerość i autoironia w jakiś sposób mnie zawojowały. :) I nie żałuję tej lektury. Na pewno nie jest powieść do wspólnego czytania na głos, np. z ukochanym.
OdpowiedzUsuńWitaj, Jolanto :-) Na pewno jest w tej książce coś, co sprawiło, że potrafi się podobać. Tak jak napisałam - pewnie nie poznałam się na niej, bo nie udało mi się dostrzec w niej niczego wartościowego, co nie oznacza, że książka nie ma wartości. Nie ma wartości dla mnie. Ale przynajmniej mam o niej zdanie :-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy chcę odczuć to zażenowanie, a może jednak warto?
OdpowiedzUsuńjjon zmieniłaś szatę graficzną :)Bardzo estetyczna i ładna :)
Witaj, Mota :-) Chyba jednak każdy inaczej odbiera literaturę. Może sprawdź co to za cudo. Ciekawa będę i Twojej opinii.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście robiłam trochę porządków na blogu. Fajnie, że zauważyłaś i że Ci się podoba :-)
Pozdrawiam.