Kalinka
Andrzej Lipiński
Andrzej Lipiński
Wydawnictwo Dobra Literatura
Słupsk 2011
236 stron
*****************
Pierwsze zdanie:
Pewnego dnia zasadziliśmy z żoną Roślinkę.
*****************
Z różnych powodów co jakiś czas sięgam po książki dotyczące ludzkiego cierpienia, chorób, śmierci... Nie każdy moment w życiu jest jednak na to odpowiedni. Muszę mieć pewność, że będę umiała się zdystansować i że zanadto nie poddam się emocjom. W związku z tym Kalinka naczekała się na półce.
Autorem historii miłości rodziców do chorej córeczki jest... No właśnie - kto? Los, Bóg, przypadek, 'popsuty' gen? Andrzej Lipiński, ojciec Kalinki, u której zdiagnozowano rdzeniowy zanik mięśni - chorobę, która zwykle nie pozwala żyć dłużej niż sześć lat, dzieli się w książce Kalinka swoimi wspomnieniami i trudnymi przeżyciami. Wieść o nieuleczalnej chorobie - zwłaszcza gdy dotyka ona niewinną, bezbronną istotę - od zawsze wywoływała krzyk duszy i pytanie „dlaczego?”. Dramatyzm sytuacji wzrasta, gdy chodzi o własne dziecko; gdy nie jest to gdzieś, ale tutaj; gdy osobą, która staje w obliczu choroby nie jest ktoś, ale ktoś najbliższy. I gdy jest się bezsilnym wobec tego, co nieuniknione. Gdy wszelkie działania mające przywołać cud, okazują się walką z wiatrakami. A cud, w który się wierzyło, nie nadchodzi. ‘Cud’ w rozumieniu rodziców...
Momentem, który mnie wzruszył, było spojrzenie ojca w oczy Kalinki i uświadomienie sobie, że świat córeczki jest dla niej „normalnym” światem, że ona jest uznawana za nieszczęśliwą przez tych, którzy wiodą „normalne” życie, że dla niej normalny świat to mama i tata, którzy są blisko i przy których Kalinka czuje się bezpiecznie.
Nie pokuszę się o to, aby próbować wytłumaczyć, czym jest ta książka, i co autor chciał przekazać. To, co czytelnik w niej odnajdzie, zależy również od jego własnych życiowych doświadczeń.
Ocena, którą wystawiam, to wyłącznie ocena za język, jakim napisana jest książka, opracowanie graficzne, ładne wydanie. Nie oceniam przeżyć, decyzji, postawy rodziców, bo to ocenie nie podlega. Wiem, że większość rodziców w podobnej sytuacji robi to samo – daje z siebie tyle, ile może. A Andrzej Lipiński i jego żona Barka dali Kalince bardzo, bardzo wiele. Na pewno mogą z czystym sumieniem powiedzieć sobie: „Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy”. A ja dodam, że nawet więcej.
Autorem historii miłości rodziców do chorej córeczki jest... No właśnie - kto? Los, Bóg, przypadek, 'popsuty' gen? Andrzej Lipiński, ojciec Kalinki, u której zdiagnozowano rdzeniowy zanik mięśni - chorobę, która zwykle nie pozwala żyć dłużej niż sześć lat, dzieli się w książce Kalinka swoimi wspomnieniami i trudnymi przeżyciami. Wieść o nieuleczalnej chorobie - zwłaszcza gdy dotyka ona niewinną, bezbronną istotę - od zawsze wywoływała krzyk duszy i pytanie „dlaczego?”. Dramatyzm sytuacji wzrasta, gdy chodzi o własne dziecko; gdy nie jest to gdzieś, ale tutaj; gdy osobą, która staje w obliczu choroby nie jest ktoś, ale ktoś najbliższy. I gdy jest się bezsilnym wobec tego, co nieuniknione. Gdy wszelkie działania mające przywołać cud, okazują się walką z wiatrakami. A cud, w który się wierzyło, nie nadchodzi. ‘Cud’ w rozumieniu rodziców...
Momentem, który mnie wzruszył, było spojrzenie ojca w oczy Kalinki i uświadomienie sobie, że świat córeczki jest dla niej „normalnym” światem, że ona jest uznawana za nieszczęśliwą przez tych, którzy wiodą „normalne” życie, że dla niej normalny świat to mama i tata, którzy są blisko i przy których Kalinka czuje się bezpiecznie.
Nie pokuszę się o to, aby próbować wytłumaczyć, czym jest ta książka, i co autor chciał przekazać. To, co czytelnik w niej odnajdzie, zależy również od jego własnych życiowych doświadczeń.
Ocena, którą wystawiam, to wyłącznie ocena za język, jakim napisana jest książka, opracowanie graficzne, ładne wydanie. Nie oceniam przeżyć, decyzji, postawy rodziców, bo to ocenie nie podlega. Wiem, że większość rodziców w podobnej sytuacji robi to samo – daje z siebie tyle, ile może. A Andrzej Lipiński i jego żona Barka dali Kalince bardzo, bardzo wiele. Na pewno mogą z czystym sumieniem powiedzieć sobie: „Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy”. A ja dodam, że nawet więcej.
*******************
Moja ocena: 5,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz