niedziela, 14 marca 2010

Listy pisane miłością - James Patterson


Miejsce akcji - Lake Geneva
Główni bohaterowie - Jennifer, jej babcia Sam, Brendan, Doc

*******

"Pewnego dnia, gdy sprzątałam w bibliotece, z jakiejś książki wypadła zakładka. Właściwie była to kartka z napisanymi odręcznie słowami księdza Alfred D'Souzy: <<Długo wydawało mi się, że życie - prawdziwe życie - dopiero kiedyś się zacznie. Tymczasem na mojej drodze ciągle pojawiały się jakieś przeszkody, zawsze było coś, co należało zrobić wcześniej: coś, co wymagało załatwienia, czas, który należało komuś poświęcić, dług, który trzeba było spłacić. Dopiero potem miało zacząć się prawdziwe życie. Aż wreszcie w którymś momencie zdałem sobie sprawę, że moje życie to owe przeszkody.>>" [str.53]

Książka na jedno popołudnie - i to niecałe. Miękki fotel, kocyk, herbatka... - to ten klimacik. 

"Upiłam łyk kawy z plastikowego kubka. Była wspaniała. Drobiazgi zawsze przynoszą nadzieję." [str. 16]

Nieskomplikowana fabuła, wątek miłosny, śmierć, choroba, cierpienie, przyjaźń, odkrywanie tajemnic przeszłości.

"Czymże tak naprawdę jesteśmy, jeśli nie sumą tego, co nam się przydarzyło?" [str. 67]


Narracja jest urozmaicona - jest dwóch narratorów: Jennifer, młoda kobieta, która musi się od nowa odnaleźć w rzeczywistości po stracie męża, oraz jej babcia Samantha, która w listach do ukochanej wnuczki pozwala odkryć odrobinę siebie. Chce, żeby Jenny poznała prawdę o jej życiu. Próbuje też zmotywować Jennifer, aby dała sobie jeszcze jedną szansę na szczęśliwe życie.

"Starałam się przeżywać każdy dzień, dopóki nie opadły mi powieki." [str. 115]

Przesłanie jakie dla mnie niesie ta książka jest następujące: 

Każdy nosi w sobie jakiś sekret. Tak naprawdę bardzo niewiele wiemy o innych - nawet bardzo bliskich osobach. A to, co jest w życiu najważniejsze to jednak miłość.

"Ludzie często wyrzekają się miłości, a przecież miłość to najlepsze, co może im się zdarzyć." [str.148]

*********************

A teraz będzie długi, ale piękny opis napełniania słoja kamieniami, który jest przenośnią wypełniania życia tym, co ważne:

"W ostatnim dniu wakacji dawałam Ci wielki słój po majonezie i wysyłałam Cię nad jezioro, żebyś mogła 'zabrać plażę do Madison'.
Wiedziałam, że w domu chętnie będziesz oglądać gładkie, duże jak pięść czarnoszare kamienie, które znalazłaś wędrując na bosaka po płyciźnie. Tak samo jak jasne otoczaki, które woda wyrzuca na brzeg. Oczywiście mogłaś jeszcze zabrać ze sobą piasek i zimn, czystą wodę z jeziora. Z rozczuleniem obserwowałam kiedyś, jak próbujesz zmieścić w słoju po majonezie całe wakacje.

- Babciu, czy ten słoik jest już pełen? - dopytywałaś się.
Po jakimś czasie zrozumiałaś, że jeśli chcesz nazbierać jak najwięcej, najpierw musisz włożyć do słoja największe kamyki, a potem w wolną przestrzeń między nimi wsunąć mniejsze muszelki.
Chociaż słój wydawał się już pełen po brzegi, wciąż jeszcze mogłaś wsypać do niego kilka garstek piasku.

Wreszcie, gdy wydawało się, że na nic nie ma już miejsca, zanurzyłaś słój w jeziorze i wypełniłaś swoją plażę wodą. Sprytna dziewczynka!

Jak się okazuje, Jenny, życie bardzo przypomina napełnianie słoja plażą. Nie chodzi o to, żeby zamieścić w nim wszystko, ale o to, by najpierw zatroszczyć się o najważniejsze rzeczy - wielkie, piękne kamienie - najwartościowszych ludzi i najpiękniejsze przeżycia, a sprawy mniej ważne dopasować do nich. Inaczej na to, co najlepsze, może nie starczyć miejsca. 

Myśląc o dużych kamieniach, widzę, jak bardzo z biegiem lat zmieniało się to, co było dla mnie najważniejsze. Dawniej starałam się przede wszystkim zadowalać innych ludzi: między innymi twojego dziadka i moją teściową. następne ważne dla mnie wtedy sprawy - to bywanie na przyjęciach i utrzymywanie domu... (...) 

Odkąd przede wszystkim staram się sprawiać przyjemność samej sobie, na pierwszym miejscu stoją dużo ważniejsze sprawy. Ludzie, których kocham. Moje zdrowie. Jak najpełniejsze przeżycie każdego dnia." [str. 64]

To zapewne był taki słoik:


















A kamienie może takie:

******************
A tak poza tym znalazłam tu nawet kawał, który mi się podoba:

"W jaki sposób komputerowiec kończy modlitwę? W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Enter." [str. 142]

******************

2 komentarze:

  1. Zupełnie nie kojarzę tytułu i autora. Ale zakodowałam sobie kawał o informatyku - rewelacyjny. :-))) A cena na okładce - gigantomachia, w sensie rozmiarów graficznych oczywiście. ;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta gigantomachia cenowa tak strasznie mnie denerwuje, że miałam zamiar pobawić się w usuwanie jej ze zdjęcia :-))) Stwierdziłam jednak, że szkoda czasu. Co do Pattersona to była to pierwsza jego książka przeczytana przeze mnie, a zdaje się, że dorobek ma obfity - przynajmniej objętościowo. Czy obfity wartościowo - nie wiem, ale zamierzam sprawdzić. Ostatnio w bibliotece nawet widziałam parę książek Pattersona i już, już wyciągałam po nie rękę, gdy przypomniało mi się w porę, że wyzwania literackie trwają i że przyszłam po coś innego ;-) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń