Paw królowej - Dorota Masłowska
Traf chciał, że sięgnęłam po Pawia po Angielskim pacjencie Michaela Ondaatje, czyli po powieści napisanej szlachetnym, krystalicznie czystym językiem. Nie dziwię się więc, że zareagowałam nieomalże przysłowiowym puszczeniem pawia - i to pawia z długim ogonem.
Jak to bywa w przypadku tzw. kontrowersyjnych autorów, znajdą się pewnie wielbiciele stylu pani Masłowskiej. Ja na pewno się w tej grupie nie znajdę. Nie dałam rady przeczytać więcej niż dwadzieścia stron. Odrzuciło mnie na odległość. I to z hukiem. To co czuję to głęboki niesmak, potężna niechęć i pewność, że półki z książkami Masłowskiej będę omijać szerokim łukiem. Przez moment poczułam nawet wstyd, że wzięłam ją do ręki. Jeśli zamierzeniem autorki było wywołanie emocji u czytelnika, to odniosła sukces - u mnie wywołała spore obrzydzenie.
Jednakże moja ciekawość świata i dociekliwość nie pozwoliły mi zostawić obojętnie ani królowej, ani jej pawia - postanowiłam więc dociec, co sprawiło, że książka ta została nagrodzona. Mam świadomość tego, że mogę czegoś nie dostrzegać, mogę nie umieć czegoś zinterpretować, mogę czegoś nie zrozumieć. Ale co w przypadku bełkotu udającego jakiś styl młodzieżowych piosenek?
Po przeczytaniu kilku recenzji tej książki już wiem, że nie muszę się martwić. Nie jestem jedyną osobą, która tak myśli. Dla mnie słowo 'literatura' niesie znaczenie pozytywne. Kiedy czytam książkę, zawsze staram się wyciągnąć z niej coś dobrego. Na pierwszych stronach (bo tylko o tym mogę mówić) wytworu Doroty Masłowskiej nic pozytywnego nie dostrzegłam. Nie spodziewałam się też fajerwerków również w dalszej części. Poddałam się. Pokonał mnie paw, chyba samej królowej. Czy naprawdę Pawia królowej musimy uznawać za literaturę?
Poniżej kilka fragmentów recenzji plus oczywiście linki do stron, z których pochodzą:
- "To jest literatura dla dosyć ograniczonej liczby czytelników, wulgarna, afabularna, z dość specyficznym poczuciem humoru."
Zamieniłabym na: "To jest literatura dla pewnej liczby ograniczonych czytelników, wulgarna, afabularna, wywołująca dość specyficzne poczucie niesmaku...
- "(Masłowska)Specjalizuje się też w błyskotliwych i ciętych obserwacjach, do których przystawia krzywe zwierciadło szyderstwa."
No to tym razem zwierciadełko się mocno przekrzywiło. Moim zdaniem, nie potrzeba wulgaryzmów, żeby wyrazić szyderstwo...
- "Bo fabułka, psychologiczne sylwetki bohaterów, zwroty akcji itp., po odcedzeniu z rozbudowanej formy, to - przepraszam - kaszana jest. Gdyby to samo napisać po ludzku, pies z kulawą nogą by się nie zachwycił. A tak, to paru ludziom, zwłaszcza młodym kandydatom na nonkonformistycznych intelektualistów, z pewnością się spodoba. No cóż, być może jest taka nisza i ona potrzebuje swojego barda. No to ma Masłowską."
Nic dodać, nic ująć. :-)
ja też jakoś za tym "typem" "literatury" nie przepadam, w moim odczuciu to lansowanie się/siebie, lansowanie Masłowskiej w imię... hm... jakiejś oryginalności? "Wojnę..." czytałam w liceum i pamiętam, że czulam się brudna po skończeniu tej książki, a ostatnio oglądałam ekranizację i sądzę, że to przerost formy nad treścią. tym bardziej to odczułam, że następnego dnia byłam na nowym Jarmushu "Limits of Control" - filmie tak oszczędnym, tak genialnym i tak nie muszącym nieczego na siłę udowadniać. Nie lubię prozy Masłowskiej. Czytałam lepsze rzeczy. Ale każde pokolenie musi mieć jakiegoś lidera :) Nam wybrali Dorotkę. Zazdroszcze ojcu, że miał Wojaczka :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA "Pawia" nie czytałam. Zajrzę mimo wszystko kiedyś, żeby zobaczyć co to za dziwo.
OdpowiedzUsuńOj dziwo nad dziwy! Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńJjon, ciekawie napisana recenzja. Dałaś mi do myślenia i rozbawiłaś. Ja też nie przepadam za prozą Masłowskiej. Jej debiut przeczytałam tylko dlatego, że moi uczniowie (w czasach, gdy pracowałam w liceum) bez przerwy powoływali się na tę ponoć genialną powieść. Zmęczyłam ją wręcz, starając się mentalnie i wzrokowo pomijać wulgaryzmy. Ale było to piekielnie trudne, bo wtedy z książki pozostawał w mojej głowie jakiś abstrakcyjny twór na miarę łyżki durszlakowej, ale bynajmniej nie tej od Mirona Białoszewskiego ("Szare eminencje zachwytu"). ;-)
OdpowiedzUsuńNo proszę - czyli jednak jest z książek Masłowskiej jakiś pożytek - ich recenzje mogą rozbawić :-) Cieszę się ogromnie :-))
OdpowiedzUsuń