piątek, 4 marca 2011

Teatralnie

Rozmowa z moją Pokrewną Duszą natchnęła mnie do tego, żeby tym razem było teatralnie, jako że niedawno powróciłam do takiego sposobu na łykanie kolejnej dawki kultury i niewątpliwie rozrywki. Powróciłam - jako audience oczywiście :-) Padło na Teatr Syrena. Zaczęło się od Zamachu na Mozarta czyli wybornych popisów Zbigniewa Zamachowskiego i Grupy MoCarta. Wyszłam z teatru obolała - zwłaszcza w okolicach zawiasów szczękowych i brzucha. Rzecz jasna - z powodu przedawkowania śmiechu zarówno w ilości jak i intensywności. Wyszłam zakochana po uszy... W panu Zbyszku najbardziej. Ukryte szaleństwo podpowiadało kusząco, że muszę być na każdym spektaklu, który zagrają. I poszłam na Zamach... kolejny raz. Znowu ubawiłam się porządnie. Jednak tym razem zapałałam miłością do Wojciecha Dyrektora Malajkata. Kupiłam więc bilet na Klub hipochondryków 2 - wybrałam opcję z "2" na końcu, bo byłam pewna, że to będzie doskonały pretekst do nabycia kolejnego biletu na Klub hipochondryków, ale tym razem na część pierwszą... Poza tym znów wyszłam z teatru zakochana... Tym razem obiektem mych niepohamowanych uczuć padł... Piotr Polk. Przy zakupie kolejnych biletów ostateczny wybór padł na Skazanych na Shawshank. Miałam wątpliwości, czy może być coś ciekawego w sztuce, której akcja prawie cały czas rozgrywa się w więzieniu, ale uległam namowom mojego Współ, bo pamiętałam, że film był dobry. Szczegółów co prawda nie pamiętałam, ale co tam - liczy się miłe wspomnienie. Bilety zostały zrealizowane w ubiegłą sobotę. I dopiero po obejrzeniu tego spektaklu mogę pełną piersią wołać, że teatr to jest to! Obcowanie z 'żywą sztuką' daje naprawdę dużo więcej wrażeń niż szklany ekran.

Przedstawienie uważam za doskonałe. Jeśli ktoś sądzi, że to spektakl raczej dla mężczyzn - jest w błędzie. Owszem, jak to w klimatach więziennych bywa, mięso leciało na prawo i lewo, ale nie było to ani chamskie, ani obsceniczne. I dodatkowo wielokrotnie zostało obrócone w żart. Nie spodziewałam się, że w obliczu czyjegoś nieszczęścia i sytuacji bez wyjścia - w sensie przenośnym i dosłownym :-) - odbiorca będzie mógł się nieźle pośmiać, że przekaz będzie aż tak optymistyczny.

Główny bohater Andre Dufresne - niesłusznie skazany za morderstwo dwóch osób - spędza w więzieniu 30 lat. Jest niezwykle inteligentny, tajemniczy, ma swoje plany i skrupulatnie je realizuje. Ma cel, do którego dąży, systematycznie wypełniając postawione sobie zadanie. Stara się wyciągnąć z rzeczywistości więziennej to, co najlepsze. Nie poddaje się, ale podejmuje konkretne działania, aby tę trudną rzeczywistość ubogacić i dać coś innym. Pomimo nieprzewidzianych zdarzeń, które mogły sprawić, że ten młody człowiek przestanie wierzyć, że można coś zmienić, on nie traci nadziei i nie pozwala na to, by zniszczyć jego godność. I to jest właśnie przesłanie tej sztuki (książki pewnie też) oraz filmu - aby nigdy nie tracić nadziei bez względu na wszystko.

Pamiętaj Red, nadzieja to dobra rzecz – najlepsza ze wszystkich, a takie nigdy nie umierają.
- Andre Dufresne -


W roli Andre wystąpił Mateusz Damięcki. No właśnie - Mateusz Damięcki. Była to dla mnie okazja, żeby zmienić zdanie o aktorze, którego w pierwszej kolejności kojarzyłam z dennym filmem Kochaj i tańcz. Co prawda po raz pierwszy nie wyszłam z Teatru Syrena w obłędzie zakochania, ale muszę przyznać, że Mateusz Damięcki był bardzo przekonywujący w roli Andre. Skazano go na sukces i moim zdaniem go odniósł. Ellisa 'Reda' Reddinga zagrał Tomasz Sapryk - również świetnie dobrany do tej roli. Znalazła się też obłędna rólka dla Wojciecha Dyr. Malajkata :-) Cudeńko, ale nie zdradzę szczegółów. Powiem jedynie, że raczej nie chodzi o Ritę Hayworth :-) Do tego wszystkiego świetnie przygotowana i różnorodna (!) scenografia. Dokładnie tak - scenografia. To nie tylko monotonne drzwi celi więziennych. To dużo więcej.



Nie sądziłam, że da się przełożyć opowiadanie Stephena Kinga na sztukę teatralną, a tu proszę! Udało się - to za mało powiedziane. Skazani na Shawshank w wersji warszawskiej Syreny to sztuka naprawdę godna polecenia.

5 komentarzy:

  1. Wiele tych zakochań w ostatnim czasie przeżyłaś ;).
    Chyba wezmę z Ciebie przykład i zacznę się znowu ukulturalniać teatralnie :).

    OdpowiedzUsuń
  2. 14.03 Pan Zbyszek znów rozsiewa uroki... Jak tam z wejściówkami? Trzeba zabić kogoś przy kasie biletowej, żeby wejść, czy też można zachować względnie czyste sumienie (mogę przystać na wsadzanie łokci pod zebra i komentarze pełne wyższości moralnej)?

    OdpowiedzUsuń
  3. Maya, warto, warto! Tyle w tym emocji ;-) Polecam ten typ rozrywki.

    Dront dodo, kupiłam bilety przez internet, ale chyba z wejściówkami jest względny spokój - do żadnych rękoczynów przed teatrem nie dochodziło, a przynajmniej ja nie widziałam. Sala co prawda pełna, więc tak naprawdę nie wiem, czy wygłoszenie "komentarzy pełnych wyższości moralnej" nie byłoby pewniejszym rozwiązaniem :-) I są dla 'wejściówkowiczów' miękkie poduszeczki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaka szkoda, że mam daleko do teatru ;(

    OdpowiedzUsuń
  5. Jjon - no to spróbuję, najwyżej w ferworze walki kogoś nieco uszkodzę i będę bohaterką skandalu na miarę tego: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,3712427.html
    Czego się jednak nie robi dla Sztuki oraz Sławy...

    OdpowiedzUsuń