czwartek, 31 marca 2011

Kiedy byłem dziełem sztuki - Éric-Emmanuel Schmitt

Tytuł oryginału: Lorsque j'étais une œuvre d'art
Tłumaczenie: Maria Braustein
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 264
ISBN: 978-83-240-0775-2
 *******************
Miejsce akcji: skalisty brzeg Palomba Sol, Pępinus, Tokio

Bohaterowie: Tazio Firelli czyli Adam-bis - najstarszy z braci Firelli, bliźniacy Firelli, Zeus Peter Lama, Fiona i jej ojciec

*******************
Powiem tak: kiedy zaczęłam czytać tę książkę, nie wiedziałam, co myśleć. Najpierw wydawało mi się, że scenariusz, w którym człowiek pozbawia drugiego woli i człowieczeństwa, robiąc z niego dzieło sztuki, może przyjść do głowy tylko dewiantowi. Ale jak do tej pory Eric-Emmanuel Schmitt zachwycał mnie słusznością spostrzeżeń i nie zakrawał na dewianta. Postanowiłam wytrwać, licząc na miłe zaskoczenie w dalszej części książki. I owszem zaskoczenie było - ale czy miłe? Na pewno nie żałuję, że tę książkę przeczytałam w całości, bo rzucenie jej w połowie pozostawiłoby niesmak wobec autora, którego lubię. Dopiero po przeczytaniu całej książki, z głową zawaloną pytaniami, poczułam, że Schmitt zrobił dobrą robotę :-) Bardzo dobrą.

Bohatera poznajemy, kiedy stoi nad przepaścią. Podjął już decyzję i już, już ma zamiar skoczyć w przepaść. Od desperackiego kroku powstrzymuje go Zeus Peter Lama - bogaty artysta. Panowie zawierają więc układ. Zeus, który, jak dla mnie, spokojnie mógłby mieć na imię Mefistofeles, proponuje młodemu Firellemu, że w dwadzieścia cztery godziny sprawi, że zachce mu się żyć... Czy rzeczywiście? Czy człowiek ubezwłasnowolniony, obdarty z ludzkiej godności może poczuć smak życia? Z drugiej strony - czy jeden człowiek jest w stanie tak totalnie obedrzeć drugiego z godności, a samemu nadal uważać się za człowieka? Gdzie kończy się sztuka a zaczyna się kicz, brak dobrego smaku i manipulowanie odbiorcą?

Nie wiem, czy gdybym przeczytała tę książkę Schmitta jako pierwszą, sięgnęłabym po następne... Książka jest mocna. To prawda, że niesie ważne przesłanie, ale czytając ją, krążyły mi po głowie myśli, że Schmitt jednak posunął się za daleko. Przecież chcąc pokazać przekraczanie granic dobrego smaku, sam musiał je przekroczyć. Jednak chyba dobrze, że tak się stało, bo książka na pewno mogłaby wiele nauczyć niedoceniających swojego życia młodych buntowników, którzy nie potrafią być wdzięczni za to, co mają, dla młodych ludzi szukających tanich rozwiązań swoich problemów, dla tych, którzy niszczą swoje życie. Tylko czy oni zechcą ją przeczytać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz