Puc, Bursztyn i goście - Jan Grabowski
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2003
96 stron
BOHATEROWIE:
pieski - Puc, Bursztyn, Mikado, Tjuzdejek, kotka Imka, Katarzyna , Krysia, panna Agata
Ciekawa jestem, co myślą dzieciaki, kiedy czytają lektury pisane dawno temu, i jak sobie radzą ze zrozumieniem języka, który czasem naprawdę jest przedziwny. Nawet dla mnie, choć o tym, że byłam dzieckiem, już dawno zapomniałam.
Jakież to psisko miało długie nogi! [to o Tjuzdejku]Mając w pamięci przeczytaną niedawno Czarną owieczkę i przeżywając ogromne zdziwienie językowe w trakcie czytania Puca, Byrsztyna i gości, sprawdziłam kiedy żył i kim był autor Jan Grabowski. Otóż, Jan Antoni Grabowski urodził się dawniej niż przypuszczałam, bo w 1882 roku. I wcale nie gdzieś na zapadłej wsi - jak sądziłam - ale w Rawie Mazowieckiej. Zmarł w 1950 roku w Warszawie. Jeszcze parę faktów podanych w Wikipedii: "Po ukończeniu studiów na Politechnice Warszawskiej w 1902, pracował w warszawskich szkołach jako nauczyciel matematyki (1902-1906). Dwa lata spędził w Monachium, gdzie studiował historię sztuki. Po powrocie do Polski pracował jako nauczyciel gimnazjalny w Warszawie. W niepodległej Polsce piastował różne stanowiska w Ministerstwie Oświaty. W 1936 odszedł na emeryturę. Krótki czas mieszkał w Toruniu i w Chełmnie, na okres okupacji wrócił jednak do Warszawy. W latach 1945-1948 przebywał w Olsztynie, gdzie był naczelnikiem Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego na okręg mazurski. Zajmował się ratowaniem zabytków i dzieł sztuki zdewastowanych w czasie II wojny światowej. W 1949 powrócił do Warszawy. Grabowski był człowiekiem dużej wiedzy i wszechstronnych zainteresowań." Przyznaję - nie miałam o tym pojęcia.
Zdawało się, jakby chodził na szczudłach!
Idąc, podnosił nogi wysoko, jakby je z błota wyciągnął. Przełamane to było, jakieś koślawe. A złe! po oczach widać było, że najchętniej by nas uciął każdego z osobna i wszystkich razem swoimi pożółkłymi zębami.
Może tam Tjuzdejek był nawet wysokiej rasy, ale że nie był nadmiernie urodziwy, to pewne.
Tjuzdejek obszedł, drepcząc koślawego dyrdaczka, całą jadalnię. Zapuścił się nawet do sieni, przez którą przechodziło się do kuchni. [str. 39]
Przyznam, że choć język bawił mnie ogromnie, zakręciła mi się też łezka w oku - już na sam koniec. Przypomniało mi się, jak dawno temu, kiedy czytałam tę lekturę, żal mi było Krysi i Mikusia... A dlaczego? Sprawdźcie ;-) Zachęcam.
O jejku.. jak ja uwielbiałam tą książkę :)
OdpowiedzUsuńKiedy to było jak tę książkę czytałam :-)))
OdpowiedzUsuńPamiętam tą lekturę, miałem przy niej ubaw po pachy :) Mam nadzieję, że dzieci czytające starsze lektury mają tyle samo zabawy, co my, uczniowie, kiedyś. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNaprawdę miło sobie przypomnieć takie książki sprzed lat :-)
OdpowiedzUsuń