czwartek, 8 grudnia 2011

Skoro nie mogę cię mieć... – Don Lasseter



Skoro nie mogę cię mieć... 

Don Lasseter
Tytuł oryginału: If I Can't Have You, No One Can
Tłumaczenie: Piotr Klinger

Wydawnictwo Hachette
Seria Prawdziwe zbrodnie
Warszawa 2011
358 stron
*****************
 Pierwsze zdanie:
Nie ma groźniejszego uczucia niż miłość.
Ostatnie zdanie:
Już nigdy nie będzie się bawił w miłość według swoich pokrętnych zasad opartych na posiadaniu i zemście.
*****************
Miejsce: 
Stany Zjednoczone
*****************
„Skoro nie mogę cię mieć...” – to co? – chciałoby się zapytać... Jeśli dodam do tego informację, że jest to tytuł książki z serii „Prawdziwe zbrodnie”, oraz jeśli przytoczę podtytuł „Szalona namiętność... Chorobliwa zazdrość... Zabójstwo z premedytacją...”, to tytułowe zdanie będzie można dokończyć na wiele sposobów. Dotyczy to jednak wyłącznie polskiej wersji książki, bo w oryginale tytuł jest kompletny: "... No One Can". Ci, którzy przekonali się jak dramatycznie może zakończyć się związek młodej kobiety (Sarah Rodriguez) z chorobliwie zazdrosnym mężczyzną (Rick Namey), pewnie wiele by dali, aby móc odwrócić los. Dwudziestoletnia dziewczyna i jej chłopak Matt Corbett padli ofiarą Nameya. Sarah zginęła na miejscu, a zdrowie Matta znacznie ucierpiało.

Czytelnik uczestniczy więc w dramacie rodzinnym, a później w przesłuchaniach mordercy i jego procesie. Szkoda tylko, że bezsensowne wyjaśnienia Nameya „nie wiedziałem, co robię. Nie myślałem, nie byłem sobą” nie przywrócą życia Sarze ani zdrowia Mattowi. Jeśli chodzi o sam proces, to niesamowicie wciągające są opisy przygotowań prokuratora do procesu, gromadzenie dowodów, współpraca ze śledczymi, przesłuchania świadków, czyli wszystko to, co prowadzi do poskładania układanki w jedną całość. Po długim procesie prokurator Dennis Conway przedstawia ławie przysięgłych ciąg wydarzeń. Do tego, że doszło do morderstwa, nietrudno było wszystkich przekonać. Jednak orzeczenie, czy Namey działał z premedytacją, czy było to zabójstwo w afekcie, było zasadniczą decyzją, jaką musieli podjąć ławnicy. Z niecierpliwością oczekiwałam na werdykt...

Don Lasseter jest autorem wielu książek zaliczanych do gatunku t.c. (true crime). Po przeczytaniu jedynej jak na razie książki zaliczanej do tego gatunku zastanawiam się, komu i czemu właściwie ma służyć tak wnikliwe opisanie śledztwa, procesu, itp. Niczego to przecież nie zmieni, a przynosi ból rodzinie, która jeszcze raz przeżywa tamte wydarzenia w trakcie rozmów z autorem. Owszem, ciekawe jest obserwowanie rozwoju śledztwa, ale czy to potrzebne? Sama nie wiem... Może ku przestrodze?

Dodam jeszcze parę słów o języku - niektóre sformułowania i sposób budowania zdań, drażniły mnie. Nie wiem, czy to wynika z tłumaczenia, ale trochę tu jest różnych niezręczności językowych... też ku przestrodze :-)

*******************
Moja ocena: 3,5/6

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Hachette za egzemplarz recenzyjny.

3 komentarze:

  1. pomimo niezbyt wysokiej oceny i tak chyba mam ochotę przeczytać tą kiażkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze słowa, które przeczytałam na temat tej książki nasunęły mi myśl, że to będzie coś dobrego. Ale czytając recenzję coraz bardziej wątpiłam. Sama nie wiem, czy warto po nią sięgać. Jak będę miała okazję, przekonam się na własnej skórze ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż strach myśleć, że to się dzieje naprawdę...

    OdpowiedzUsuń