wtorek, 25 października 2011

Zew pustyni - Teresa Fortis


Zew pustyni
Teresa Fortis
Lockruf saudia
Tłumaczenie: Aldona Zaniewska
Wydawnictwo Hachette
Warszawa 2011
342 strony

*****************
Pierwsze zdanie:
Droga kandydatko na stewardessę, rozmowy kwalifikacyjne dla przyszłych stewardes Saudyjskich Linii Lotniczych odbywać się będą od 3 listopada 1981 w hotelu Sheraton w Stambule.
Przedostatnie zdanie:
Bez zwłoki napisałam: "Nie".
******************
Miejsce akcji:
Turcja - Stambuł
Arabia Saudyjska - Rijad, Dżudda
Tajlandia - Bangkok
******************

Zawsze kiedy czytam o pozycji (a raczej jej braku!) kobiet w państwach arabskich, wydaje mi się, że jest to niemożliwe, żeby tak naprawdę było. Bo czy to możliwe, aby w dzisiejszych czasach istniał jeszcze kraj, w którym z punktu widzenia prawa kobieta jest własnością mężczyzny, nie może opuścić domu - a co dopiero miejscowości czy kraju - bez jego zgody, nie może głosować, musi zakrywać swoje ciało. Teresa Fortis, Szwajcarka, opowiada prawdziwą historię, jaka jej się w życiu przytrafiła - więzienie na życzenie czyli kilkuletnia praca w Saudyjskich Liniach Lotniczych jako stewardessa.

Nie wiem, co skłania Europejki do podejmowania takich decyzji. Czy naprawdę zrealizowanie marzenia o podróżach czy lepsze warunki finansowe to wystarczające powody, aby spędzić część życia w miejscu, gdzie rola kobiety sprowadza się do służenia mężczyźnie i zaspokajaniu jego potrzeb? Czy jest możliwe, aby związek dwojga ludzi wychowanych w tak odmiennych kulturach miał jakiekolwiek szanse na przetrwanie? Czy jest możliwe, by uniknąć wpływu środowiska i nie podjąć pracy na "drugi etat" czyli na "obsługiwanie" bogatych Arabów w zamian za atrakcyjne wynagrodzenie i drogie świecidełka? Te pytania to tylko niektóre ze znaków zapytania, które rodzą się w trakcie czytania książki "Zew pustyni" o losach Teresy Fortis i innych Europejek decydujących się na pracę w kraju, gdzie traktowanie kobiet pozostawia wiele do życzenia.

Przeczytałam "Zew pustyni" z dużym zainteresowaniem, choć spodziewałam się czegoś innego. Myślałam, że może będzie to opowieść o kobiecie porwanej przez arabskiego szejka i pozostawionej samej sobie na pustyni... Byłaby to zapewne tragiczna historia, choć tak naprawdę nie wiem, czy większą tragedią nie jest to, co pozwoliły zrobić ze sobą opisywane w książce kobiety i jaki wpływ na jej psychikę miały opisane wydarzenia. Czy Teresa nie będzie żałować swoich decyzji? Warto sprawdzić.
*******************
Moja ocena: 4/6
Dziękuję bardzo wydawnictwu Hachetteza egzemplarz recenzyjny.

niedziela, 23 października 2011

Okno z widokiem – Magdalena Kordel


Okno z widokiem
Magdalena Kordel
Wydawnictwo Sol
Warszawa 2011
302 strony

*****************
Pierwsze zdanie:
Właściwie nie powinno mnie dziwić, że kiedy życie mi dopiekło, z miejsca pognało mnie do babki.
Ostatnie zdanie:
 Ale to już zupełnie inna historia i zupełnie nowa opowieść...
******************
Miejsce akcji:
Polska - Sudety - Malownicze
******************
Wątek z lekka romantyczny, wątek całkiem archeologiczny, wątek minimalnie kryminalny, wątek delikatnie turystyczny, ciepły wątek familijny, wątek odrobinę ludowy, a nawet wątek z lekka muzyczny ;-) – zdawać by się mogło, że to mieszanka piorunująca. Otóż – okazuje się, że po umiejętnym uporządkowaniu i poukładaniu wątków w odpowiedni sposób, okraszenie rzeczywistości nadprzyrodzonym działaniem anioła i świętego Antoniego, którego figurka stoi w przydrożnej kapliczce w Sudetach, oraz nadanie bohaterom wyrazistych charakterów to doskonały zestaw, który może zapewnić doskonałą zabawę. Przynajmniej mnie zapewnił :-)

Książka Magdaleny Kordel „Okno z widokiem” to pierwsza książka tej autorki, którą czytałam i zapewne nie ostatnia. Pani Magdalena ujęła mnie stylem, jakim się posługuje. Dialogi są genialne – inteligentne i zabawne. Z drugiej strony - tak sobie myślę, że pewnie wiele osób uzna tę książkę za tzw. czytadło, bo znajdzie się w niej i romansik, i dreszczyk emocji, i kłopoty, z którymi szybko trzeba sobie poradzić. Jest tam Róża - archeolog-naukowiec - twardo stąpająca po ziemi, Rysiek – całuśny mięśniak, Profesor Rajtczak i jego żona Lila, babcia Matylda i jej chłopak Juliusz, ksiądz proboszcz, z którym bez problemu można się dogadać, oraz grupa studentów archeologii z głowami pełnymi pomysłów właściwych wiekowi, a przez innych postrzeganych jako młodzieńcze wybryki. Galerię postaci ubogaca kilku panów policjantów, uwodzicielska Patrycja i niejaki Honoriusz.

Jedyne co na początku wydawało mi się nietrafione i mało oryginalne to tytuł książki. Był już bowiem „Pokój z widokiem” Edwarda Morgana Forstera w literaturze angielskiej i całkiem niedawno „Widok z mojego okna” Małgorzaty Kalicińskiej, dlatego zastanowiło mnie, czy jakiś inny element dałoby się wpasować w tytuł. Jednak po przeczytaniu wiem, że tytuł został dobrze dobrany, bo jest ściśle związany z optymistycznym przesłaniem tej książki.

Najsmutniejsze jest to, że nie ustrzeżono się przed błędami – jest parę błędów redaktorsko-korektorskich, które mnie akurat przeszkadzają, zwłaszcza że jest wśród nich również błąd ortograficzny. 

Całe szczęście jestem całkowicie oczarowana historią opowiedzianą przez Magdalenę Kordel i chętnie sięgnę po „Sezon na cuda” i „Uroczysko”. Dwie godziny doskonałej zabawy czyli krótko mówiąc – MALOWNICZO ;-)

*******************
Moja ocena: 5/6
Dziękuję bardzo wydawnictwu SOL za egzemplarz recenzyjny.

czwartek, 20 października 2011

Jaskółka i koliber – Santa Montefiore

Jaskółka i koliber
Santa Montefiore

The Swallow and the Hummingbird

Tłumaczenie: Anna Dobrzańska-Gadowska
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2011
494 strony

*****************
Pierwsze zdanie:
Pani Megalith popatrzyła na zwłoki i ciężko westchnęła.
Przedostatnie zdanie:
 Wracajmy do domu, kochanie.
******************
Miejsce akcji:
Anglia - Devon
Argentyna - Cordoba
 ******************


autor: Amber Alexander
Santa Montefiore – pisarka związana zarówno z Wielką Brytanią jak i Argentyną – osadza akcję powieści „Jaskółka i koliber” częściowo w Anglii, a częściowo w Argentynie.

Santa Montefiore chyba nie byłaby sobą, gdyby podstawowym wątkiem swej – całkiem sporej objętościowo – książki uczyniła coś innego niż miłosne zawirowania, którym w „Jaskółce i kolibrze” dodatkowo dodało smaku rozdzielenie kochającej się pary – Rity Fairweather i George’a Boltona. Ten młody człowiek – zanim zdążył dorosnąć – stanął przed koniecznością wyruszenia na wojnę. Rita obiecała, że będzie na niego czekać... I co było dalej? Możliwości poprowadzenia akcji było wiele i – muszę przyznać – bardzo mnie bawiło odgadywanie, jakie decyzję podejmą bohaterowie, dałam się więc wciągnąć historii o powojennych losach Rity i George’a.

Podobał mi się świat kontrastów, w jaki włożyła swoich bohaterów Santa Montefiore. Zimna, deszczowa Anglia kontrastuje z gorącą, słoneczną Argentyną, a nadmorski klimat Devonu z argentyńską pampą. Bohaterowie, którzy przeżyli szczęśliwe lata w Argentynie, dla odmiany nie powtórzyli ich już w Anglii. Co do różnorodności bohaterów to elegancka i stylowa Susan niczym nie przypomina pulchnej, niedbającej zbytnio o swój wygląd Rity. Racjonalne podejście do miłosnej rzeczywistości, które charakteryzuje Ritę, różni ją diametralnie od młodszej siostry – lekkodusznej Maggie. Niebywała wytrwałość i niezmienność Maksa jest skontrastowana z chwiejnością i niepewnością George’a. Mam wrażenie, że Santa Montefiore jednak nie do końca dała sobie radę z bohaterami, których wykreowała w tej powieści. Jak dla mnie jest ich zbyt wielu, przez co są potraktowani dość pobieżnie. Żałowałam, że z życia Georga zniknęła ciotka Agata i jej argentyński mąż. Zaciekawiła mnie też postać polskiego emigranta Tadeusza. Jednak spośród wszystkich bohaterów najwięcej serca miałam dla przekraczającej wszelkie stereotypy babci Primrose. Odniosłam też wrażenie, że Santa Montefiore podjęła zbyt wiele poważnych tematów i problemów, a nie rozliczyła się z nimi do końca.  

Jednak moje ogólne wrażenie jest całkiem dobre – książka jest wciągająca, pozwala się wczuć w atmosferę miejsc i wplątać w rozterki przeżywane przez bohaterów. Na pewno sięgnę jeszcze po książki tej autorki – uwielbiam klimatyczne, szczegółowe i plastyczne opisy miejsc i zjawisk przyrody, a w tym Santa Montefiore jest niezawodna.  Dotychczas oprócz "Jaskółki i kolibra" poznałam jedynie „Cygańską Madonnę”, którą uznałam za doskonałą powieść. Ciekawa jestem pozostałych.

*******************
Moja ocena: 4,5/6

Dziękuję bardzo Wydawnictwu Świat Książki
za egzemplarz recenzyjny.



autor: Joan A. Brown

sobota, 15 października 2011

Język sekretów – Dianne Dixon

Język sekretów

Dianne Dixon
Language of Secrets
Tłumaczenie: Jacek Illg
Wydawnictwo Videograf
Katowice 2011
302 strony
*****************
 Pierwsze zdanie:
Gdy Justin zatrzymał samochód przed domem na Lima Street, Amy wyciągnęła dłoń, by ująć go za rękę.
Ostatnie zdanie:
W tym śnie czuł się tak, jak musi się czuć nowo koronowany anioł, gdy powiew wiatru otacza jego skrzydła i po raz pierwszy dana mu jest moc latania.
*****************
Sekrety w tytule, na okładce dwie odwrócone postacie zmierzające ku bezkresowi… - jednym słowem: tajemniczość. Od początku powieści do ostatniej strony Dianne Dixon w niebywale interesujący sposób buduje napięcie, oprowadzając czytelnika po świecie zagubionego Justina Fishera, który cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości. Ten młody mężczyzna doświadczył traumatycznych przeżyć w dzieciństwie, a ulgę przynosiła mu ucieczka w zapomnienie i zatracanie wszelkich wspomnień wyrzucanych z pamięci po to, by przetrwać. Jako dorosły mężczyzna Justin pragnie jednak rozliczyć się z przeszłością, która mimo ciągłej ucieczki w zapomnienie, nie daje się pogrzebać. Wyrusza więc na wędrówkę w głąb siebie, aby poskładać w całość rozsypane wspomnienia. Pomagają mu w tym najbliższe osoby.

Powieść „Język sekretów” to nie tylko jego wędrówka w poszukiwaniu własnej tożsamości, ale również niezwykle wnikliwe, przedstawione z perspektywy kilku osób, studium ludzkiej psychiki naznaczonej cierpieniem. Emocje potęguje fakt, że cierpienie to dotyczy niewinnego dziecka. Autorka podjęła niezwykle trudny temat – rozliczanie się z innymi na własną rękę. W moim odczuciu pytanie, które rysuje się w tej powieści najwyraźniej, to pytanie, czy człowiek ma prawo wymierzać sprawiedliwość. Dixon pokazała, jak dramatyczne mogą być rezultaty błędnie podjętej decyzji. Cierpienie, jakie zadaje się innym, aby ulżyć własnemu cierpieniu, może okazać się niewspółmierne w swym ogromie do tego, co przeżywa osoba zraniona. Zemsta – zwłaszcza wymierzona w niewinną osobę – niczego dobrego nie przynosi.

'Język sekretów' to niezwykle poruszająca książka, napisana w bardzo ciekawy sposób, który pozwala na snucie własnych domysłów do samego końca powieści. Przeplatanka przeszłości i teraźniejszości, umiejętne budowanie napięcia, niezwykłe emocje i nieoczekiwane zaskoczenie – oto co dostanie czytelnik w debiutanckiej powieści Dianne Dixon. Moim zdaniem to nazwisko trzeba zapamiętać.

*******************
Moja ocena: 5,5/6

Bardzo dziękuję wydawnictwu Videograf II za egzemplarz recenzyjny.

wtorek, 11 października 2011

Sosnowe dziedzictwo i Pensjonat Sosnówka – Maria Ulatowska


Sosnowe dziedzictwo
Pensjonat Sosnówka
Maria Ulatowska
Warszawa 2011
 296 i 360 stron
*****************
Pierwsze zdania:
* Mecenas Witkowski stukał długopisem w blat biurka i co chwilę spoglądał na zegarek.
** - Dyziu - Anna, stojąc przed swoim portretem, spojrzała na jego autora - jestem wzruszona i zachwycona, ale co tam, sam wiesz!
Ostatnie zdania:
* I tak sosnowe dziedzictwo znalazło swoje nowe przeznaczenie.
** Albo... kiedy los nam pomoże!
 *****************
Przypuszczam, że Sosnówka i Anna Towiańska mają tyle samo zwolenniczek co przeciwniczek. Na pewno niejedną czytelniczkę wzruszyły książki Sosnowe dziedzictwo i Pensjonat Sosnówka, ale niejedną pewnie też mocno zirytowały. Wydaje mi się, że to jak odbierzemy te książki, zależy od nastroju i od tego, co w danej chwili jest nam potrzebne – czy podtrzymanie na duchu, czy potrząśnięcie, by realnie spojrzeć na  rzeczywistość i stanąć na nogi. Jeśli chcemy poczytać o idylli, w której wszystko idzie po myśli bohaterki, problemy rozwiązują się same, zło nie istnieje i wszyscy się kochają, to jest to doskonały wybór. Natomiast jeśli jesteśmy w trakcie zmagania się z rzeczywistością i doświadczamy trudności, takie podejście do rzeczywistości wywoła ironiczny uśmiech albo nieźle nas wkurzy. 

Anna Towiańska, bohaterka Sosnowego dziedzictwa i Pensjonatu Sosnówka to chodzący ideał – nie dość, że tak ładna, że mężczyźni zakochują się w niej natychmiast (i to w zasadzie wszyscy hurtem), to na dodatek mądra i dobra. No i jak się okazuje – jest bogatą dziedziczką! Anna wszystkich ludzi kocha, wszystkim wybacza i ma tylko dobrą wolę. I oczywiście wszyscy ją kochają. A ja jej nie lubię… Dla mnie jest  sztuczna –  zresztą jak cały obraz świata stworzony w wyobraźni Marii Ulatowskiej. Owszem, Sosnówka to zapewne przepiękne miejsce i każdy pewnie miałby ochotę jechać tam, aby się odstresować. I na pewno wróciłby natchniony nadzieją, że w ludziach drzemie naprawdę dużo dobra. Mnie jednak ze wszystkich bohaterów najbardziej zaintrygowała Wiola przedstawiona jako jedyny czarny charakter. To kobieta, która ma na koncie porzucenie własnego dziecka. Autorka jednak dość szybko „wymiksowuje” Wiolę z sielankowego towarzystwa i odsyła ją tam, skąd przyszła. A wszyscy inni żyją długo i szczęśliwie. 

Spłyciłam pewnie przesłanie autorki, bo pewnie chodziło o to, żeby nie poddawać się bez względu na to, co się dzieje w życiu, że trzeba zawsze mieć nadzieję, że trzeba wierzyć w ludzi, bo ludzie są dobrzy. Jednak życie to nie Sosnówka –  nie wszystko jest w nim białe (czytaj: idealne). No, chyba że mówimy o bajce dla dorosłych.
*******************
 Moja ocena: 3/6

Książkę przeczytałam w ramach akcji Włóczykijka
.

poniedziałek, 10 października 2011

Matematyka. Daj się uwieść! - Christoph Drösser


Matematyka. Daj się uwieść! 
Christoph Drösser
Warszawa 2011
242 strony

*****************
Wielu pała do niej żywą niechęcią. Wielu chronicznie jej nie cierpi. Dla wielu jest udręką. Niejeden z jej powodu wylał tony łez. Zmora większości uczniów. A jednak – obecna na każdym kroku, niezwykle przydatna, królowa nauk… Chyba nietrudno odgadnąć, że chodzi o matematykę. To właśnie ona jest główną bohaterką książki Christopha Drössera, który stara się pokazać ją od takiej strony, abyśmy ulegli jej urokowi. 

„Matematyka. Daj się uwieść!” to książka składająca się z kilkunastu rozdziałów, z których każdy jest poświęcony jakiemuś zagadnieniu matematycznemu. Nie jest to jednak seria wyjaśnień i obliczeń, ale niezwykle ciekawa prezentacja i opowiastka, najczęściej humorystyczna, oparta na wziętych z życia przykładach, w którą zostały wplecione wyjaśnienia, wzory i obliczenia. Możemy się więc ‘bezboleśnie’ zapoznać z matematycznymi ‘mechanizmami’ jak na przykład zasada proporcjonalności, obliczanie prawdopodobieństwa czy prawo wielkich liczb. Co ciekawe, autor zwraca uwagę na mechanizmy, które powodują, że wszystko wygląda inaczej niż podpowiada rozsądek.
Miejsca, gdzie czystej matematyki jest więcej, autor oznaczył jako ‘nie każdy mysi to czytać’. Z kolei zamieszczona na końcu każdego rozdziału obliczanka, to sytuacja życiowa, do której trzeba sporządzić obliczenia. Nie sądziłam, że jeszcze komuś uda się nakłonić mnie do tego, żebym coś policzyła z własnej, nieprzymuszonej woli, a na dodatek upatrując w tym przyjemności. Christophowi Drösserowi całkiem się to udało – przyłapałam się bowiem na tym, że próbuję zliczyć uściski i pocałunki, jakimi grupa znajomych obdarowała się przy pożegnaniu…

Skłamałabym, gdybym napisała, że książka Christopha Drössera sprawiła, że pokochałam matematykę. Jednak, choć tak się nie stało, nie żałuję ani chwili spędzonej nad tą książką – były to najmilsze matematyczne chwile, jakie miałam. Dowcipne wyjaśnienia, świetnie dobrane przykłady, odniesienie do życiowych sytuacji – wszystko to sprawia, że matematyka ożywa i przestaje jawić się jako potwór, ale jako część naszego życia. Szkoda, że nikt wcześniej zaprezentował mi matematyki w ten sposób.
*******************
 Moja ocena: 5,5/6

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Naukowemu PWN za egzemplarz recenzencki.

niedziela, 9 października 2011

Rośliny, które zmieniły świat - Jarosław Molenda


Rośliny, które zmieniły świat
Jarosław Molenda
Zakrzewo 2011
362 stron

*****************

Lubię nowości – nowe miejsca, nowe książki ;-), nowe smaki… Nie mam oporu przed tym, żeby próbować nietypowych potraw, lubię wiedzieć, jak coś smakuje (lub nie smakuje ;-)). Lubię też sprawdzać, jak dana roślina rośnie. O ile wpadłabym na to, żeby sprawdzić, jak rośnie durian czy pomelo, o tyle sądziłam, że o bananie wiem, co trzeba. Okazało się, że niezupełnie… Czy wiecie na przykład, że bananowiec, który jest byliną, owocuje tylko raz w swoim życiu, a potem obumiera? Ja nie wiedziałam, choć bananów zjadłam tysiące. A czy wiedzieliście, że pomidory były kiedyś uważane za roślinę trującą? Bo mnie nawet to przez myśl nie przemknęło, bo gdyby rzeczywiście tak było, zginęłabym marnie już dawno temu – pomidor stanowi podstawę mojego wyżywienia :-).

Kakao, ziemniak, kawa, herbata, kukurydza, ryż to niektóre z roślin opisanych przez Jarosława Molendę, pisarza, podróżnika i dziennikarza, który dzieli się z czytelnikiem wiedzą i doświadczeniem, jakie zdobył podczas licznych podróży po różnych zakątkach Ziemi. Nie jest to bynajmniej encyklopedia przyrodnicza dostarczająca tzw. suchych faktów. To kilkanaście niezwykle ciekawych opowieści o roślinach, ich pochodzeniu, właściwościach, zaletach. Opisy i zgromadzone wiadomości wydają się wyczerpywać temat do granic możliwości. Gatunki i odmiany, jak i gdzie rosną, jak wyglądają i pachną, co cennego zawierają, etymologia nazwy, historia uprawy, dawne zwyczaje, zastosowanie dawniej i dziś – i pomyśleć, że tyle można się dowiedzieć o zwykłych: (a może niezwykłych?) ziemniaku, kukurydzy, bobie… O zwykłych roślinach, które okazały się na tyle niezwykłe, że trudno sobie wyobrazić życie bez nich.

Książka Jarosława Molendy „Rośliny, które zmieniły świat” to zbiór, który uważam nie tylko za doskonałe zestawienie obszernych informacji o używanych przez nas owocach, warzywach i innych roślinach, ale również za geograficzno-historyczny i kulturowy przewodnik dotyczący roślin, które – w naszym mniemaniu – dobrze znamy. Jednak nie do końca – zapewniam :-) Z wielką chęcią przeczytałabym kolejną część takiego ‘leksykonu roślin’ i ciekawa jestem, czy autor ma w planach kolejną część Chciałabym, żeby tak było.
*******************
 Moja ocena: 5,5/6

Bardzo dziękuję wydawnictwu Replika za egzemplarz recenzencki.

poniedziałek, 3 października 2011

Polowanie na sobowtóra – Linda Howard


Polowanie na sobowtóra
Linda Howard

To Die For

Tłumaczenie: Adona Możdżyńska

Warszawa 2011
336 stron

*****************
Pierwsze zdanie:
Większość ludzi nie traktuje cheerleaderek poważnie.
Ostatnie zdanie:
 Już zawsze będziemy razem.
******************
Leciutki dreszczyk emocji i ciut mocniejszy dreszczyk wywołany uczuciem bohaterów – czyli thriller plus romans w jednym – to dość efektowne połączenie, które sprawia, że powieść Lindy Howard „Polowanie na sobowtóra” budzi dreszczyk emocji u czytelnika.
Właścicielka fitness klubu, Blair Mallory, niechcący znalazła się jako jedyna osoba na miejscu zbrodni w momencie zabójstwa jednej ze swoich klientek. Nie wiadomo, czy Blair jest bardziej świadkiem, czy podejrzaną. Kiedy na scenę wkracza przystojny Wyatt Bloodworth, z którym Blair miała romans jakiś czas temu i ich relacja zaczyna się odradzać, robi się bardziej zabawnie niż przerażająco. Co prawda na początku książki tak się przestraszyłam, że potem oczekiwałam dużo bardziej zagmatwanej akcji niż ta, którą zaproponowała autorka. Wymyśliłam kilka swoich wersji zakończenia, ale chyba w sumie o to chodzi w książkach, w których jest zbrodnia, śledztwo i jedyny świadek. Rzeczywiście – oczekiwałam drastycznych zwrotów akcji i większego „zamieszania”. No bo czy nie przestraszylibyście się, gdyby się okazało, że ktoś, kogo znacie i widujecie regularnie, staje się do Was coraz bardziej podobny? A na dodatek pada potem ofiarą zabójstwa… To musi być straszne, kiedy się widzi, że ktoś zamordował osobę, która wyglądała prawie tak samo jak my sami. Pytanie o to, czy zabójca rzeczywiście „dopadł” tę osobę, którą chciał, samo nasuwa się na myśl…
Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Jako przerywnik pomiędzy klasyką a literaturą faktu taki styl naprawdę pozwala się odprężyć. A drobne napięcie i lekki dreszczyk emocji nikomu jeszcze nie zaszkodziły. Polecam na jesienny wieczór.

*******************
Moja ocena: 4/6
Bardzo dziękuję wydawnictwu G+J za egzemplarz recenzencki.

Bezludny raj − Ana María Matute


Bezludny raj
Ana María Matute

Paradiso inhabitado

Tłumaczenie: Wojciech Charchalis
Wydawnictwo W.A.B.
seria z miotłą
Warszawa 2011
368 stron

*****************
Pierwsze zdanie:
Urodziłam się, kiedy moi rodzice już się nie kochali.
Ostatnie zdanie:
 Jednorożce nigdy nie wracają.
******************
Raj w tytule i sympatyczny jednorożec na okładce przywodzą na myśl szczęśliwe dzieciństwo. Jeśli dodamy do tego określenie „bezludny”, robi się zastanawiająco. Czy tytuł powieści ‘Bezludny raj’, w której autorka Ana María Matute zamieściła również wątki autobiograficzne, sugeruje, że jest to książka o szczęśliwym dzieciństwie, czy może raczej o samotności zaznanej w czasie, który − na zawsze i bez względu na wszystko − będzie uznawany za ‘raj’? Kraina wspomnień z dzieciństwa, która choć nie zawsze przepełniona szczęściem i pozytywnymi emocjami, wydaje się tak głęboko zakorzeniona w człowieku, że jej magię można długo i intensywnie odczuwać we wspomnieniach.

Adrianne, dziewczynka, która przyszła na świat jako najmłodsza w rodzinie w momencie uznanym za niewłaściwy, nie doświadczyła właściwie niczyjej czułości i bliskości. Do tego nie należała do osób otwartych i łatwo nawiązujących kontakt, a jej osobowość blokowała ją na tyle, że długo nie miała towarzyszki czy towarzysza zabaw w swoim wieku. Spędzała więc swoje dzieciństwo we własnym świecie, który sama sobie stworzyła i w którym czuła się bezpiecznie. Przerażał ją świat Olbrzymów i trudno jej było zrozumieć ich działania. A że dorastała w samotności, nie mając kogoś, kto „oswoiłby” ją ze światem, rozumiała go na tyle, na ile sama zdołała sobie wytłumaczyć to, co się w nim działo, próbując ułożyć w jakiś konkretny obraz strzępki informacji, które zasłyszała.

Dzieciństwo Adri ma jaśniejsze barwy, gdy na jej drodze staje Gawryła, chłopiec, z którym dziewczynka doskonale się rozumie i dzięki któremu rozwiewają się jej lęki i samotność i który budzi w niej uczucia, jakich nie znała. Dzięki niemu uczy się miłości i dzielenia się z drugim człowiekiem swojego czasu i swoich problemów. Ale czy raj może trwać wiecznie?

Świat dorosłych widziany z perspektywy dziecka, świat emocji, marzeń, ale i niepokoju i braku miłości, został opisany przez hiszpańską pisarkę niezwykle plastycznym językiem. Książkę już skończyłam czytać, a nadal wydaje mi się, że z ukrycia spogląda na mnie dziewczynka zagubiona i samotna w świecie Olbrzymów. 'Bezludny raj' to naprawdę piękna opowieść.

*******************
Moja ocena: 5,5/6

Bardzo dziękuję wydawnictwu W.A.B. za egzemplarz recenzencki.

niedziela, 2 października 2011

Cesarzowa - Pearl S. Buck


Cesarzowa
Pearl S. Buck

Imperial Woman

Tłumaczenie: Krzysztof Schreyer
Wydawnictwo Muza
Warszawa 2011
494 strony

*****************
Pierwsze zdanie:
Kwiecień, czwarty miesiąc roku słonecznego 1852, trzeci miesiąc roku księżycowego, dwieście ósmy rok panowania w Chinach wielkiej dynastii mandżurskiej.
Ostatnie zdanie:
- Może - rzekła - może...
******************
 (moje zdjęcie)

Chiny – przełom XIX i XX wieku. Orchidea, skromna dziewczyna z mandżurskiego rodu, zostaje wybrana przez cesarza Chin na konkubinę i tak rozpoczyna się jej życie w Zakazanym Mieście. Tam zaczyna się jej dążenie krok po kroku do zdobycia najwyższej władzy. Po śmierci cesarza Xianfenga zostaje regentką prawowitego władcy – swego nieletniego wówczas syna. Na kartach historii Orchidea zapisała się jako ostatnia cesarzowa Chin Tzu Si czyli Cixi.

Pearl Buck jak zwykle doskonale odwzorowuje atmosferę tamtych czasów i miejsc. Zakazane Miasto, władcy, kobiety, intrygi, spiskowanie, miłość, samotność, poczucie obowiązku, kobiece emocje – oto co przewija się na kartach tej powieści. Zarówno sfera emocji i uczuć, jak i polityczne wydarzenia zostały doskonale scharakteryzowane. Czasy, w których żyła nie należały do najłatwiejszych dla władcy – trudno było zaskarbić sobie zaufanie poddanych, Europejczycy wchodzili coraz mocniej do Chin, targanych licznymi powstaniami, wojnami. Nie było łatwo o mądre decyzje, bywało więc różnie. Buck świetnie zilustrowała motywy działania Tzu Si zarówno jako kobiety, jak i najważniejszej osoby w państwie. Tzu Si to kobieta niezwykle inteligentna i ambitna, która niestrudzenie zdobywała wiedzę, by w czasie rozmowy wiedzieć więcej niż jej rozmówca. Wśród innych cech, które ją wyróżniały była też konsekwencja, upór, wytrwałość, zdolność do poświęcenia się dla konkretnej spraw, „umysł mężczyzny w ciele kobiety”, siła, poczucie obowiązku, ale i bezwzględność, a nawet mściwość. Charakter cesarzowej kształtuje się pod wpływem wydarzeń i tego, co ją spotyka.

 Fakty historyczne plus fikcja literacka tworzą ciekawe tło wydarzeń i zachęcają do zapoznania się z bogatą historią Chin. Nie można się powstrzymać przed zastanowieniem, co jest fikcją, a co wydarzyło się naprawdę. Ile z prawdziwej Cixi jest w Jehonali opisanej przez Buck? 

Jeśli są Wam bliskie wschodnie klimaty, to „Cesarzowa” zaspokoi chęć zapoznania się z sytuacją Chin na przełomie XIX i XX wieku, jednocześnie przynosząc zadowolenie miłośnikom książek o intrygach i spiskach, a oprócz tego o miłości i samotności.
  
*******************
Moja ocena: 6/6

Dziękuję bardzo Wydawnictwu Muza
za egzemplarz recenzencki.