środa, 12 grudnia 2012

Boże Narodzenie. Kuchnia świąteczna – Marzena Wasilewska

Wydawnictwo Świat Książki
Wydano w październiku 2012
128 stron
Literatura polska
Gatunek: poradnik kulinarny


MOJE ODCZUCIA:
Czas pędzi jak szalony - święta Bożego Narodzenia za pasem. Czas więc na przedświąteczne przygotowania. Choć gotowanie nie jest moim ulubionym zajęciem, lubię przygotowywać potrawy świąteczne, zwłaszcza  wigilijne. Jestem przyzwyczajona do tego, że w naszym rodzinnym wigilijnym menu zawsze jest zupa wigilijna z kiszonej kapusty, jaka zawsze była przygotowywana na tę okazję w moim domu rodzinnym. W zasadzie nie wyobrażam sobie, że mogłabym jej nie podać na kolację wigilijną. Nie przeszkadza mi to jednak, aby oprócz niej zaserwować również barszcz czerwony z uszkami grzybowymi albo zupę grzybową. Przyznam też, że przez ostatnie dwa lata kupowałam na wigilię kilka gotowych potraw, ale nie mam w tym roku ochoty znowu na to samo i tym razem postanowiłam wszystko sama przyrządzić. Poza tym lubię co roku wypróbować jakiś nowy przepis.

Planując świąteczne posiłki, wspierałam się tym razem wydaną niedawno przez Świat Książki pozycją pod tytułem Boże Narodzenie. Kuchnia świąteczna autorstwa Marzeny Wasilewskiej. Nie spodziewałam się, że to będzie tak pięknie wydana książka – w zasadzie bardziej przypomina album niż książkę kucharską. Zgromadzono tam nie tylko przepisy, ale też wskazówki, jak zaplanować przygotowania, jak dobrać dania, jak sobie rozłożyć pracę, aby nie robić wszystkiego naraz.  Znajdziemy tam gotowe zestawy, które można wykorzystać w całości albo skomponować swój „plan przygotowań”.  Różnorodność dań jest duża – sądzę, że każdy znajdzie coś smakowitego do wypróbowania. Można wybierać spośród wytrawnych i słodkich potraw wigilijnych, kilku zestawów bożonarodzeniowych, jest też zestaw sylwestrowy oraz słodkości do świątecznej kawy czy herbaty. Mój tegoroczny wybór padł na klopsiki z sandacza w galarecie i śledzie z kaparami na Wigilię oraz morele z serem pleśniowym na świąteczną przystawkę. Na końcu książki znajduje się zarówno spis treści, jak i indeks tematyczny, które ułatwiają wyszukiwanie.  Książka jest bardzo porządnie wydana – twarda oprawa, kredowany papier – tak że wytrzyma niejedne przygotowania świąteczne w kuchni. Może też być miłym świątecznym prezentem, bo – choć tytuł sugeruje tematykę świąteczną – zgromadzone tam przepisy spokojnie mogą być wykorzystywane o każdej innej porze roku. Mam zamiar nie ograniczać używania jej wyłącznie do czasu przed Bożym Narodzeniem i przetestować inne przepisy również po świętach. :-)


Dziękuję bardzo wydawnictwu Świat Książki za egzemplarz recenzencki.

 

wtorek, 11 grudnia 2012

Pamiętne lato - Lesley Lokko

Tytuł oryginału: One Secret Summer
Tłumaczenie: Małgorzata Żbikowska
Wydawnictwo Świat Książki
Wydano w lipcu 2012
480 stron
Literatura ghańska, literatura szkocka

Gatunek: powieść obyczajowa


Niektóre MIEJSCA akcji: 
Francja, Mougins
Wielka Brytania, Londyn
Austria, Wiedeń, 
Niemcy, Monachium, 
RPA, Johannesburg,
Dżemmora, Algieria
 CZAS akcji:
1991-2001 plus wspomnienia z pamiętnego lata 1969 roku

CYTATY:
BOHATEROWIE:
Niela, Maddy, Julia, Rafe, Aaron, Jos Keelerowie; Diana Pryce

MOJE ODCZUCIA:
Za oknem minus dziesięć stopni, a ja wbita w fotel rozgrzewałam się w ten (wreszcie wolny!) weekend książką Pamiętne lato. Nie mogąc się zdecydować, przebierałam w książkach, które czekają na półce „do przeczytania” i najbardziej kuszące wydało mi się właśnie Pamiętne lato Lesley Lokko. Stwierdziłam , że przy czytaniu książki z taką okładką rozgrzeję się na pewno. Usiadłam w fotelu i... mój świat przestał istnieć. Dawno nie zdarzyło mi się, aby książka porwała mnie aż do tego stopnia. Zupełnie nie mogłam się od niej oderwać.

I faktycznie - żar bije, iskry lecą, emocje rozpalają. Zagmatwane losy bohaterów, skrywana przez lata tajemnica, nie pozwalają odłożyć książki nawet na chwilę. Losy bohaterów splatają się ze sobą – poznajemy je stopniowo na przestrzeni kilkudziesięciu lat. To, co łączy bohaterów, to doświadczanie samotności, wyobcowania, poszukiwanie samego siebie.

Przeczytałam tę książkę z wielką przyjemnością. To moje pierwsze spotkanie z Lesley Lokko i trochę żałuję trochę, że tak się rzuciłam na tę książkę i nie dałam sobie czasu, żeby się nią podelektować. Ale to nic - przede mną jeszcze Świat u stóp, Szafranowe niebo, Gorzka czekolada, Jedna bogata, druga biedna. To świetna perspektywa, bo doskonały zmysł obserwacyjny Lesley Lokko i umiejętność opisania tego, co dzieje się we wnętrzu człowieka doświadczającego trudności oraz odniesienia do wielokulturowości bardzo mi w powieściach odpowiadają. Lubię wątki o ciemnych zakątkach ludzkiej duszy, o tym, jak człowieka kształtują wydarzenia z jego życia i przeżywane trudności, jak bardzo odbijają się w późniejszym życiu. To również książka o tym, że warunkiem spokoju i szczęścia jest wybaczenie samemu sobie. Bardzo pozytywne wrażenia!

Okładka, choć "gorąca", ma niewiele wspólnego z treścią książki. Cóż - zobaczyłam plażę, morze, dobrałam sobie pasującą zakładkę, a tu zaskoczenie – plaży nie odnotowałam, domu nad morzem też nie. Ale lato 1969, to rzeczywiście dla bohaterów pamiętne lato. Dlaczego? Sprawdźcie sami, bo warto. :-)





Dziękuję bardzo wydawnictwu Świat Książki za egzemplarz recenzencki.

czwartek, 6 grudnia 2012

Lampy naftowe - Teresa Jabłońska

Wydawnictwo Muza
Seria: Ocalić od zapomnienia
Wydano w 2012
192 strony
Literatura polska


Rok 2012 jest rokiem Ignacego Łukasiewicza, który urodził się w 1822, a zmarł w 1882 roku. Wydawnictwo Muza włączyło do przepięknie wydanej serii książek Ocalić od zapomnienia pozycję zatytułowaną Lampy naftowe autorstwa Teresy Jabłońskiej, która wspomina sylwetkę tego niezwykłego Polaka. Warto wiedzieć, że Ignacy Łukasiewicz zasłużył się nie tylko wynalezieniem lampy naftowej, ale również działaniami niepodległościowymi, wielką dobrocią i sercem otwartym na potrzeby drugiego człowieka.

A co do lamp... – do wyboru, do koloru. :-) W okresie między 1860 a 1920 rokiem, kiedy lampy były powszechnym dobrem użytkowym, ich producenci starali się dostosowywać wygląd lamp, tak aby odzwierciedlał trendy charakterystyczne dla danego stylu panującego w sztuce: historyzmu, eklektyzmu, secesji, funkcjonalizmu. Sposób zdobienia lamp jest naprawdę zachwycający. Można znaleźć wśród nich na przykład lampę ‘z korpusem w liście trzcinowe i kwiaty nenufarów’ [str. 73], lampę ‘z majolikowym korpusem z motywem lilii wodnych’ [str. 100], czy lampę ‘typu walentynka z półplastycznym łabędziem na korpusie i czerwoną lilię na kloszu’ [str. 115]. Naprawdę jest na co popatrzeć.

Zachwycił mnie też ostatni rozdział, który autorka nazwała ‘małą antologią światła odbitego w dziełach literatury i sztuki’ [str. 158], w którym zostały przytoczone fragmenty utworów „z lampą w tle” oraz obrazy z ciekawymi ujęciami wykorzystującymi grę światła, np. obraz Maria Magdalena pokutująca Georgesa de la Toura oraz obrazy Johannesa Rosierse’a Dziewczyna w świetle świecy, Ostatni kieliszek, Napełnianie czajnika.

Świetna książka o walorach poznawczych i estetycznych. Polecam!


Na stronie wydawnictwa Muza dostępny jest fragment książki - można sobie przejrzeć TUTAJ.

Bardzo dziękuję wydawnictwu Muza za egzemplarz recenzencki.

wtorek, 4 grudnia 2012

Australia. Gdzie kwiaty rodza się z ognia - Marek Tomalik

Wydawnictwo Otwarte
Kraków 2011
320 stron
Literatura polska
Gatunek: literatura podróżnicza


Blog autora - TUTAJ.

CYTATY:
Chcę zachować ten cytat, bo bardzo mi się podoba pomysł, choć pewnie nie wszędzie da się zastosować:
Później jeszcze wielokrotnie natykałem się na honesty boxes, czyli skrzynki dla uczciwych, gdzie umieszczałem opłatę za kemping, wejście do parków narodowych czy - na przydrożnych straganach - zapłatę za siatkę pomidorów, arbuza, mango. Nikt tego nie pilnował, nie sprawdzał. Ta forma płatności oparta jest na zaufaniu. Australijczyk nawet się nie zastanawia, po prostu płaci. I to nie dlatego, że ktoś go może skontrolować, sfilmować, sprawdzić w każdy inny sposób. Płaci, bo nie jest złodziejem ani oszustem. Płaci, bo jest fair. [str. 261]
MOJE ODCZUCIA:
Miło jest w zimne dni poczytać o ciepłym kraju. :-) Wybrałam się więc na jakiś czas w literacką podróż do Australii. Jasne, że podobnie do wielu osób, chciałabym się tam znaleźć w realu i zobaczyć na własne oczy, jak kwiaty rodzą się z ognia, ‘pogadać’ z Aborygenem, zobaczyć kangury biegające wszędzie ‘luzem’ i w dużej ilości. Ale nie można mieć wszystkiego.

Marek Tomalik, miłośnik Australii, od lat powracający tam, by dokonywać stopniowo jej podboju [ale tylko w pozytywnym znaczeniu ;-)], zapalony podróżnik, pasjonat przybliża nam miejsca, które może i są marzeniem wielu, ale nie są możliwe „do zdobycia” przez przeciętnego turystę. I to mi się podobało – dzięki tej opowieści byłam tam, gdzie nigdy nie pojadę. Nawet jeśli jakimś cudem znalazłabym się w Australii, to na pewno nie będzie to wyprawa w niezgłębione, dzikie obszary australijskiego outbacku. Ci zaś, którzy planują wyprawę w głąb Australii, znajdą w książce Marka Tomalika cenne wskazówki – zarówno związane z bezpieczeństwem, jak i porozumiewaniem się australijskim angielskim.


Z drugiej strony jednak, choć napisana przystępnym językiem, książka Marka Tomalika zawiera niepotrzebne – jak na mój gust – informacje. Bo czy to ważne, gdzie autor pojechał z jedną, a gdzie z druga żoną, czy ile razy i jak głęboko zakopał się w błocie i co się zepsuło w poszczególnych samochodach. Mimo że książka całkiem pokaźnych rozmiarów i dodatkowo okraszona zdjęciami, to jednak mało mi tej Australii było, powiem szczerze...  


Zdjęcia nieuporządkowane – z jakichś powodów zostały umieszczone nie bezpośrednio przy tekście, do którego się odnoszą, ale trochę porozrzucane. Z mapki trudno skorzystać – za mała, źle przycięta, z okrojonym środkiem kontynentu, a na dodatek w takim miejscu, że za każdym razem trzeba przewrócić parę kartek, żeby ją zlokalizować. Szkoda, że nie została zamieszczona w bardziej przystępnym miejscu (np. wewnętrzna strona okładki) - nie miałabym poczucia, że tracę czas na szukanie. A ‘ubranie’ książki w błyszczący papier nie poprawiło wrażenia, jakie odniosłam, czytając tę książkę.


Nie jestem też w stanie zakwalifikować tej książki do jakiegoś konkretnego gatunku, bo nie jest to ani poradnik, ani zbiór wspomnień, ani reportaż, ale są i porady, i wspomnienia, i relacje. Oprócz tego jest też kilka historyczno-geograficznych wstawek. Taka sobie mieszanka.


Nie twierdzę, że to zła książka, bo zależy, co kto lubi. Przeczytałam już kilka książek o podróżach i widzę, że ta nie do końca trafiła w mój gust, choć w Australii pobyłam z przyjemnością.