Tłumaczenie: Andrzej Szulc
Wydawnictwo: Słówko we współpracy z Wydawnictwem Albatros
Rok wydania: 2001
Seria: Pi
ISBN: 83-87834-03-3
Ilość stron: 208
***************
Musiałam odreagować po Kompleksie Portnoya, więc sięgnęłam po Sparksa. Jak zawsze - dla mnie niezawodny.
Zdaje się, że generalnie najbardziej odpowiadają mi książki, w których bohater przechodzi przemianę - oczywiście na lepsze :-) Lubię czytać o tym, jak człowiek odkrywa, co jest dla niego w życiu ważne. A ta książka jest właśnie o tym.
Głównymi bohaterami są Landon Carter i Jamie Sullivan, nastolatkowie powoli wkraczający w dorosłość i szukający swojej drogi życiowej. Oboje chodzą do szkoły w miejscowości Beaufort w Karolinie Północnej. Jest rok 1958. Landona poznajemy chwilę wcześniej, bo to on jest narratorem opowieści, którą snuje jako najlepsze wspomnienie swojego życia. Jamie jest postrzegana przez kolegów i koleżanki jako dziwadło - ciągle nosi ze sobą Biblię, ubiera się skromnie, nie maluje się, nie chodzi do baru "U Cecila", nie otacza jej grono koleżanek, ani tym bardziej kolegów. Jest nadzwyczaj miła, dla każdego znajduje dobre słowo, chętnie pomaga innym. Czasem w tej swojej dobroci wydaje się nudna. Los łączy jednak Landona i Jamie, dostarczając obojgu doświadczeń, które decydują o ich przyszłości.
Przesłaniem tej powieści jest to, że we wszystkim, co niesie los, dobrze jest znaleźć coś pozytywnego. Nawet najtrudniejsze doświadczenia nie dzieją się w naszym życiu na darmo. Musimy tylko umieć obrócić je w dobro.
Myślę, że tę książkę można by włączyć do wyzwania 'Znalezione pod choinką', choć jej akcja obejmuje dłuższy okres. Jednak wydarzenia "okołoświąteczne" - wizyty w sierocińcu, "Wigilijny anioł", pieniądze zbierane przez cały rok - mają kluczowe znaczenie. Są lekcją dawania i odczuwania radości z radości innych.
*************************
Autor obrazu Jesienna miłość: Elżbieta Mozyro
*******************
Najmniej odpowiadało mi tłumaczenie książki. W paru miejscach zostały użyte frazeologizmy, które moim zdaniem nie pasują do kontekstu, bo są zbyt kolokwialne. Na przykład na samym początku książki, kiedy autor buduje nastrój, pisze o swoich emocjach - smutku i radości, kiedy nadaje tajemniczości, wkrada się w tłumaczenie zwrot "z całym dobrodziejstwem inwentarza"... A dokładnie:
"Są chwile, kiedy chciałbym cofnąć wskazówki zegara i wyzbyć się smutku, mam jednak wrażenie, że gdybym to uczynił, ulotniłaby się również cała radość. Przyjmuję więc wspomnienia z całym dobrodziejstwem inwentarza, dając im się porwać, gdy tylko mogę." (str. 10)
I jeszcze jeden przykład, choć tu trzeba by zacytować więcej, bo w tym pojedynczym zdaniu tak bardzo nie widać, że takie wyrażenia po prostu nie pasują do tej książki.
"Być może udawanie pogody ducha przy Jamie zmęczyło go nawet bardziej niż mnie i gonił resztkami sił." (str. 198)Moja ocena: 5+/6