wtorek, 30 kwietnia 2013

Podsumowanie kwietnia

Wybór na kwiecień miałam spory:

a wynik tego wyboru:

Miało być dość spontanicznie, bo wiedziałam, że całej tej sterty nie dam rady przeczytać i nastawiona byłam na wybieranie na bieżąco. I tak też się stało. A wyniki są następujące:

W kwietniu przeczytałam dwanaście książek, w tym dwie recenzyjne, pięć własnych, trzy z biblioteki, dwie pożyczone od koleżanek; wzięłam udział w pięciu wyzwaniach: Trójka e-pikBooktrotter, Z półki, Z literą w tle, Pod hasłem. W ramach osobistego wyzwania przeczytałam jedną książkę.

A dokładnie wygląda to tak, jak na zdjęciu po prawej. Brakuje tylko pierwszej książki Tańcząc na rozbitym szkle - wróciła do biblioteki przed sfotografowaniem ;-)

1. Tańcząc na rozbitym szkle - Ka Hancock; z biblioteki; 10/10
2. Poradnik pozytywnego myślenia - Matthew Quick; pożyczona;Trójka e-pik - książka, ktora została sfilmowana; 7/10
3. Cukiernia pod Amorem - Małgorzata Gutowska-Adamczyk
; własna; Z literą w tle - G; Trójka e-pik - książka, w której motyw kulinarny odgrywa ważną rolę; Wyzwanie osobiste Lista nr 4 Ileż można zwlekać...; Z półki; 5/10
4. Hotel Paradise - Martha Grimes; własna; Trójka e-pik - kryminał pisany kobiecą ręką; Z literą w tle - G; Pod hasłem - Domy, chatki, zamczyska; Z półki; 4/10
5. Już nic nie muszę - Stefania Grodzieńska; własna; Z literą w tle - G; Z półki; 8/10
6. Kobieta w lustrze - Éric-Emmanuel Schmitt; z biblioteki; 8/10
7. Niebo nad Indiami - Nicole C. Vosseler; z biblioteki; 8/10
8. Pozłacany róg - Doda Około-Kułak; recenzyjna od wydawnictwa Novae Res; 2/10

9. Rasy kotów – Gabriele Metz; recenzyjna od wydawnictwa  Muza; 4/10
10. Gdzie jest wydra? czyli śledztwo w Wilanowie - Dorota Sidor; własna; 9/10
11. Włosy mamy - Gro Dahle, Svein Nyhus; własna; Booktrotter - literatura norweska;
Z półki; 9/10
12. Grzeczna - Gro Dahle, Svein Nyhus; pożyczona;
Booktrotter - literatura norweska; 9/10

Kwiecień był dla mnie super miesiącem czytelniczym. W większości trafiły mi się naprawdę dobre książki.  :-)


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

42/2013 Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy - Małgorzata Gutowska-Adamczyk


Saga o Gutowie, tom 1.
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Warszawa 2010
472 strony
Literatura polska
Powieść obyczajowa

Przeczytałam wreszcie pierwszy tom popularnej sagi Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy i - szczerze powiem  - moja pierwsza reakcja była taka, że chciałam tupnąć nogą i krzyknąć „A widzisz! Tak to jest!”.  Tak to jest, jak się człowiek na coś nastawi. Tak to jest, jak człowiek porównuje. Tak to jest, jak się człowiek naczyta pozytywnych recenzji i stworzy sobie nie wiadomo jakie wyobrażenie o książce...

Po przeczytaniu pierwszej części Cukierni stwierdzam, że nie dołączę do grona czytelników zauroczonych do granic możliwości tą serią Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, co nie znaczy, że książka mi się  nie podobała. Podobała się, ale nie rzuciła na kolana. Po przeczytaniu tylu recenzji wyrażających zachwyt, po ocenach, jakie książka dostała na LC, oraz po lekturze książki Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich byłam pewna, że – podobnie jak w przypadku Podróży – nie będę mogła oderwać się od książki, że będzie fascynująco, wręcz idealnie. A ja czytałam, czytałam i skończyć nie mogłam... Być może zrekompensują to kolejne tomy. Jak na razie pierwszy tom Cukierni trochę mnie znudził.


Przede wszystkim zaskoczyła mnie liczba bohaterów. Na początku byłam przytłoczona i nieco zdezorientowana, ale znalazłam metodę na to, jak uporządkować sobie wydarzenia rozgrywające się w XIX wieku i w XX wieku. Otóż, pozwoliłam sobie na mały eksperyment – dwie trzecie książki przeczytałam nie w kolejności proponowanej przez autorkę, ale chronologicznie i przyznam, że zadziałało to na korzyść – wszystko sobie poukładałam, przyjrzałam się drzewu genealogicznemu, a co najważniejsze, zauważyłam, z jakim rozmachem autorka podeszła do tematu. Mam nadzieję, że ten potencjał zostanie wykorzystany w kolejnych tomach Cukierni oraz kolejnej "odnogi" Podróży do miasta świateł. I choć uważam, że pierwsza część Cukierni jest świetną pozycją wyjściową do snucia kolejnych opowieści, to tajemniczy wątek zaginionego pierścienia nie wydał mi się zbyt porywający.


Dużym plusem jest fakt, że widać, że mamy do czynienia z autorką doskonale przygotowaną do tego, aby umiejętnie oddać klimat dziewiętnastowiecznej Polski, zaznajomić czytelnika  ze zwyczajami i konwenansami panującymi we dworach, przedstawić sytuację kobiet, zarysować tło historyczno-obyczajowe, a dodatkowo posługującej się doskonałym językiem, więc czyta się z przyjemnością i jest to bardzo kształcąca lektura.


Sięgnę więc po następne tomy Cukierni, bo ciekawi mnie, jak autorka wykorzysta to, co w Zajezierskich
nakreśliła z taką starannością i dbałością o szczegóły. Ale to dopiero za jakiś czas... 

Książkę tę zaliczam do wyzwań:
Trójka e-pik jako książkę, w której motyw kulinarny odgrywa ważną rolę
Z literą w tle - litera G
Z półki
Wyzwanie osobiste - Lista nr 4: Ileż można zwlekać...



sobota, 27 kwietnia 2013

41/2013 Grzeczna – Gro Dahle, Svein Nyhus

Tytuł oryginału:
Tłumaczenie: Helena Garczyńska
Wydawnictwo EneDueRabe
2011
32 strony
Literatura norweska
Książka dla dzieci i nie tylko ;-)

 
Chciałabym Wam kogoś przedstawić...
Oto Lusia.
Lusia to dziewczynka niezwykle grzeczna, poukładana, czysta, pilna, cichutka... Ale czy szczęśliwa?

Lusia zawsze robi to, o co należy, co wypada, o co proszą ją rodzice, nauczyciele; zawsze właściwie się zachowuje, nie mówi niepytana, nie dłubie w nosie... Grzeczna do bólu.  

Do bólu w sensie dosłownym. Przychodzi moment, kiedy Lusia wyrywa się z ramek, w które została wciśnięta i staje się sobą. Nie jest to proste, ale udaje jej się. Mało tego – okazuje się, że takie grzeczne znajdziemy wszędzie wokół. A może znajdziemy je w sobie?


Cudowna książka, podobnie jak Włosy mamy, o których pisałam TUTAJ. Grzeczna to też książka dla dzieci, ale niejeden dorosły na pewno się nad nią pochyli. Co więcej, niejeden przeżyje zadziwienie, ile w niej prawdy. I być może niejeden – taki, który pozostał „grzecznym” – zdecyduje się na to, co Lusia. 



Co ona takiego zrobiła? Po prostu stała się sobą... A jak? Przeczytajcie – zachęcam. Warto zobaczyć również ze względu na ilustracje, które w niebywały sposób pokazują emocje. Polecam!



Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Booktrotter - literatura norweska.

piątek, 26 kwietnia 2013

40/2013 Niebo nad Indiami - Nicole C. Vosseler

Tytuł oryginału: Der Himmel über Darjeeling
Tłumaczenie: Barbara Niedźwiecka
Sonia Draga 
Katowice 2012
478 stron
Literatura niemiecka
Gatunek:  powieść przygodowa z wątkiem miłosnym

Tym razem dzięki ostatnio przeczytanej powieści Niebo nad Indiami niemieckiej autorki Nicole C. Vosseler  znalazłam się w dwóch ciekawych, aczkolwiek skrajnie różnych,  miejscach: najpierw na chwilę w Kornwalii, a potem na dłuższy czas w Indiach, gdzie śledziłam losy bohaterów: młodej dziewczyny Heleny, którą okoliczności zmuszają do opuszczenia domu i wyjazdu do egzotycznego kraju o zupełnie innej kulturze, innym klimacie, innych zwyczajach. Helena zabiera swojego młodszego brata i opuszcza kraj z tajemniczym człowiekiem Ianem Nevillem, którego poślubia. Helena decyduje się na taki desperacki krok, bo nie widzi innego wyjścia z trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się po śmierci swojego ojca. Jakie życie czeka ją w Indiach? Czy uda jej się zadomowić w egzotycznym kraju? Czy małżeństwo z rozsądku ma szanse przetrwać? Kim tak naprawdę jest człowiek, za którego wyszła za mąż? Jakie tajemnice skrywa?

Atmosfera dziewiętnastowiecznych Indii, przepiękne opisy egzotycznych krajobrazów, tajemniczość bohaterów, bolesne wspomnienia z dzieciństwa, ukazanie ciemnej strony ludzkiej duszy, dreszczyk emocji – a wszystko to na tle prawdziwych wydarzeń historycznych - to elementy, które składaja się na tę powieść i tworzą bardzo interesującą i spójną całość.


Tę opowieść o dorastaniu do miłości, o zaglądaniu we wnętrze ludzkiej duszy, o skrywanych tajemnicach czytało mi się lekko, szybko, z zainteresowaniem i przyjemnością. To kilka życiowych historii, które nie pozostawią czytelnika bez emocji. Polecam nie tylko miłośnikom romansów, bo to bardziej powieść przygodowa, wcale niebanalna. A egzotyka powalająca: Bombaj, Delhi, Kalkuta, Darjeeling – czegóż więcej chcieć? I choć w tle dzieją się dramatyczne wydarzenia , mogę śmiało powiedzieć, że wyjątkowo zrelaksowałam się podczas czytania tej książki - autorka bardzo umiejętnie odkrywała kolejne tajemnice bohaterów, skłaniając jednocześnie czytelnika do snucia własnych domysłów, co do wyborów i decyzji bohaterów. Doskonała na dłuuuugi weekend ;-)

 Żadna egzystencja, żadna droga życiowa nie jest bezsensowna. kto zrozumiał, jak powiązane są ze sobą wszystkie rzeczy tego świata, nie przelewa już łez, ponieważ dla tego, kto patrzy na świat z właściwym sobie zrozumieniem, nie ma zmartwień. [str. 106]

wtorek, 23 kwietnia 2013

39/2013 Gdzie jest wydra? - Dorota Sidor

Ilustracje: Aleksandra Mizielińska, Daniel Mizieliński
Wydawnictwo Dwie Siostry
Warszawa 2012
80 stron
Literatura polska
Gatunek: literatura dla dzieci

Nie bez przyczyny postanowiłam dzisiaj, w Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich, zaprezentować książkę dla dzieci Gdzie jest wydra? czyli śledztwo w Wilanowie Doroty Sidor. Chcę się w ten sposób przyłączyć do świętowania razem z Dorotą, która została wczoraj laureatką Nagrody Literackiej m.st. Warszawy. Co to oznacza? Oznacza to, że nazwisko mojej debiutującej koleżanki znalazło się wśród nazwisk znamienitych twórców, takich jak Leopold Staff, Tadeusz Boy-Żeleński, Miron Białoszewski, Jerzy Waldorff, a z dnia wczorajszego obok Kazimierza Orłosia czy Joanny Kulmowej. 

Dorotko, jestem z Ciebie baaaardzo, baaaardzo dumna i z całego serca gratuluję!!!

A wydra? Szalone zwierzątko króla Jana III Sobieskiego zostało obrane na bohaterkę książeczki dla dzieci, której celem jest zapoznanie maluchów z życiem i ze zwyczajami w pałacu w Wilanowie za czasów króla Jana III Sobieskiego. Porządna garść historii, atmosfera siedemnastowiecznego życia rodziny królewskiej, słownictwo związane z tamtymi czasami, a nawet nieco francuzczyzny ;-) zostały zręcznie wplecione w tę opowieść, aby przybliżyć dzieciom realia życia pałacowego. Cała historia zaprezentowana została w zabawny i niezwykle przystępny sposób. Książka jest napisana tak, że można ją czytać kilkanaście razy i nie będzie to nudne, zawiera bowiem kilka historii, a czytelnik samodzielnie wybiera, którą z nich chce śledzić. Angażując się w poszukiwanie zaginionej wydry razem z wybranym bohaterem, sam decyduje o dalszej akcji. Sądzę, że dla dzieci taka interaktywność jest bardzo zajmująca. Sama nieźle ubawiłam się, biegając za wydrą po rezydencji w Wilanowie za Pupunią, Fanfanikiem, Murmurkiem i Minionkiem :-)
 
Dodam jeszcze, że książka jest przecudnie wydana. Ilustracje Aleksandry i Daniela Mizielińskich są doskonałe. Układ treści też świetny - w każdym momencie, kiedy czytelnik musi podjąć decyzję co dalej, otrzymuje listę opcji, w których ikonka z paluchem pokazuje mu, na którą stronicę książki należy się udać, aby prowadzić śledztwo zgodnie ze swoim wyborem. Wszystkie wyjaśnienia terminów, które zostały zamieszczone poza tekstem głównym, zostały w tekście podkreślone, a często również przedstawione za pomocą rysunków. Jest też plan rezydencji wilanowskiej oraz plan pałacu z ówczesnych czasów, więc czytelnik nie ma jak się pogubić. 

Śledztwo w Wilanowie w poszukiwaniu królewskiej wydry to naprawdę kształcąca, ciekawa przygoda :-) Polecam nie tylko najmłodszym ;-)

piątek, 19 kwietnia 2013

38/2013 Rasy kotów – Gabriele Metz

Tytuł oryginału: Katzenrassen
Tłumaczenie: Małgorzata Chudzik
Wydawnictwo Muza 
Warszawa 2013
128 stron
Literatura niemiecka
Gatunek: poradnik

Stwierdziłam niedawno, że skoro mam i psa, i kota, to - żeby było sprawiedliwie - powinnam uzupełnić brak wiedzy dotyczącej ras kotów. O ile rasy psów od dawna rozpoznaję bez kłopotu, o tyle na rasach kotów nie znałam się kompletnie. No, może jedynie persa i kota syjamskiego bym rozpoznała, nie licząc najpopularniejszej z ras – dachowca europejskiego. Do tej szlachetnej rasy zalicza się całkiem nowy mieszkaniec mojego domu, niejaki Julian Henry vel Richard Parker. Ów czystej rasy dachowiec europejski odmiany podwarszawskiej próbuje podporządkować sobie wszystkich domowników, z psem rasy hovawart włącznie.

Rasy kotów to książka dla miłośników i właścicieli kotów oraz dla osób, które mają zamiar sprawić sobie rasowego futrzaka. Zdecydowanie polecam lekturę tej  niedługiej książeczki przed zakupem kociaka – jest tu wiele cennych informacji dotyczących nie tylko wyglądu, ale też charakteru kotów. Przyszły właściciel będzie więc mógł zorientować się, z czym wiąże się opieka nad zwierzakiem danej rasy. A różnice w wymaganiach są bardzo duże. Autorka udziela praktycznych rad, które na pewno pomogą w doborze pupilka. Mnie urzekł niebieskooki kot birmański. Takie kocurki podobno są grzeczne i spokojne, czyli zupełnie odwrotnie niż Julian...Mój drugi typ to ragdoll, który też jest spokojny, a na dodatek akceptuje inne zwierzęta – też zupełnie odwrotnie niż Julian...


Oprócz wymagań związanych z opieką nad kotami poszczególnych ras książka zawiera też przewodnik, w którym znajdziemy m.in. wyjaśnienia terminologii związanej z umaszczeniem (np. seal bicolour, arlekin, dymny) a także rady, jak znaleźć dobrego hodowcę. Jest też parę odnośników do innych pozycji o kotach. 


Choć książka sama w sobie nie rzuciła mnie na kolana, to swoje zadanie spełniła. Mam teraz jako takie pojęcie o rasach kotów, a na tym najbardziej mi zależało. A dlaczego mnie nie rzuciła na kolana? Spodziewałam się jeszcze szerszego omówienia tematu i pełniejszej prezentacji przy pomocy większej liczby zdjęć. Moją uwagę rozpraszały też niektóre rozwiązania redaktorskie – wprowadziłabym tu trochę zmian, przede wszystkim w układzie stron i treści, bo chwilami miałam wrażenie, że informacje się powtarzały. No ale jak na pierwszą książkę o kotach, jaką przeczytałam, to jest OK. Znawczynią nadal nie jestem, ale coś tam wiem ;-)





Bardzo dziękuję wydawnictwu Muza za egzemplarz recenzencki.


wtorek, 16 kwietnia 2013

37/2013 Włosy mamy Gro Dahle, Svein Nyhus

Tytuł oryginału: Haret til Mamma
Tłumaczenie: Helena Garczyńska
Wydawnictwo EneDueRabe 2012
32 strony
Literatura norweska
Gatunek: książka dla dzieci


Włosy mamy to książka adresowana do dzieci, choć klasyczną książeczką dla dzieci nie jest. Aby dziecko mogło w pełni zrozumieć, na czym polega przedstawiany w niej problem, konieczne są wyjaśnienia ze strony osoby dorosłej. Temat bowiem nie jest prosty – to depresja rodzica. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym, aby ktoś podjął ten temat w literaturze dziecięcej.

Bohaterkami przepięknie ilustrowanej książeczki są: Emma, jej mama i tajemniczy ‘ktoś', kto pomaga mamie. Dziewczynka nie jest w stanie zrozumieć zmiennych nastrojów mamy, braku energii do życia, smutku. Dopatruje się winy we włosach mamy oraz w sobie samej. Niesamowite, że w tak krótkiej opowieści autorce udało się w sposób bardzo wyrazisty przedstawić zarówno uczucia Emmy, jak i stan jej mamy. Niezwykle pomocne są  idealnie dopasowane ilustracje, które zmieniają swój charakter w zależności od nastroju mamy i dziewczynki. Można powiedzieć, że ta książka to ogrom treści i uczuć zamkniętych w kilku strofach i wspartych odpowiednimi rysunkami.

To bardzo potrzebna książka. Dzięki niej mały czytelnik może zrozumieć, że są też takie choroby, których objawy teoretycznie nie są widoczne - nic nie boli, nie leje się krew, kataru brak, a jednak mama jest chora... Dobrze, żeby dzieci miały świadomość, że zdarza się coś takiego jak choroba duszy i czym się objawia. I najważniejsze – żeby wiedziały, że jest ktoś, kto może pomóc :-)

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Booktrotter - literatura norweska.

sobota, 13 kwietnia 2013

36/2013 Tańcząc na rozbitym szkle - Ka Hancock

Tytuł oryginału: Dancing on Broken Glass
Tłumaczenie: Magdalena Filipczuk i Michał Filipczuk
Prószyńksi i S-ka
Warszawa 2013
606 stron
Literatura amerykańska
Gatunek: powieść psychologiczno-obyczajowa
Na książkę Ka Hancock Tańcząc na rozbitym szkle trafiłam w bibliotece i choć nie pamiętałam, o czym jest, złapałam i popędziłam do domu :-) Okazało się, że wiele by mnie ominęło, gdybym z niej wówczas zrezygnowała. Jest to bowiem powieść, która koniecznie musi znaleźć się w mojej biblioteczce, bo uważam ją za doskonałą. Powieść, nie książkę... Książka, a właściwie jej okładka, została niestety opatrzona banalnymi komentarzami: "urzekający debiut godnej następczyni Nicholasa Sparksa" i "poruszająca historia miłosna, która pozostanie w sercach czytelników na długo", które działają na mnie jak płachta na byka... Dodatkowo część przyjemności czytania została odebrana przez wydawcę poprzez wyjawienie w opisie bardzo istotnego zdarzenia z życia bohaterów. Cieszę się więc, że jakaś tajemnicza moc powstrzymała mnie przed zerknięciem na ostatnią stronę okładki, bo wydarzenie to okazało się bardzo zaskakujące. Jeśli więc lubicie odkrywać całą tajemnicę samodzielnie, zachęcam do nieczytania informacji z okładki. To jedna z tych książek, która tym więcej zyskuje, im mniej się powie o jej treści.

Główni bohaterowie Mickey Chandler i Lucy  Huston nie mają w życiu łatwo. Lucy jest obciążona genetycznie - kobiety z jej rodziny umierają na raka; Mickey z kolei choruje na cyklofrenię, co oznacza ciągłe zmaganie się ze zmiennością nastrojów, stałą opiekę psychiatry i przyjmowanie leków dożywotnio. Wbrew wszystkiemu młodzi decydują się spędzić resztę życia razem. Zdają sobie sprawę z tego, że ich małżeństwo do najłatwiejszych należeć  nie będzie. Spisują sobie nawet kilka zasad, które mają im pomóc przejść razem przez życie. No i idą... A właściwie siedzą razem na bombie czy też tańczą na rozbitym szkle - na jedno wychodzi...


Debiutancka powieść amerykańskiej autorki Ka Hancock jest cudowna. Przede wszystkim jest niezwykle przejmująca, emocjonująca i wciągająca. Nie sposób nie stanąć razem z bohaterami przed dylematami z ich życia. Nie ma jak nie zadać sobie ważnych pytań. Paradoksalnie mimo wielu niezwykle bolesnych wydarzeń powieść ta tchnie optymizmem, a podejścia do problemów i sposobu, w jaki je przeżywają, możemy się od nich uczyć. 


Relacja między Lucy i Michaelem spełnia moje wyobrażenie o miłości doskonałej, o miłości ponad wszystko... 

I to wystarczy.
***************
 Jeśli chodzi o śmierć, to mogę ci obiecać trzy rzeczy. Obiecuję, że nie jest ona końcem wszystkiego. Wydaje się końcem - właśnie dlatego ludzie płaczą - ale nim nie jest. I nie boli. To następna bardzo ważna sprawa z nią związana. Ludzie tak się jej boją, bo nie rozumieją tego. Lecz śmierć nie boli. A wreszcie, Lu, jeśli nie boisz się śmierci, możesz jej wypatrywać i przygotować się na nią. Wierzysz mi? (...) ...śmierć nie jest tym samym co umieranie. I że czasem umieranie rzeczywiście sprawia ból, lecz sama śmierć jest czymś magicznym, bo wraz z nią zapomina się o bólu, tak jakby go nigdy nie było. [str. 14]

wtorek, 9 kwietnia 2013

35/2013 Hotel Paradise - Martha Grimes

Tytuł oryginału: Hotel Paradise 
Tłumaczenie: Barbara Kopeć-Umiastowska
W.A.B.
Warszawa 2008
440 stron
Literatura amerykańska
Gatunek: powieść nijaka ;-)

Czego byście oczekiwali, gdyby książka, którą zamierzacie przeczytać, została wydana w ramach „Mrocznej serii” i była opatrzona znaczkiem „Lato z kryminałem”? Ja oczekiwałam, że przeczytam kryminał – czy to dziwne? Hotel Paradise Marthy Grimes z kryminałem ma jednak niewiele wspólnego. Pierwszą cechą, jaka przychodzi mi do głowy, kiedy myślę, jak by tu krótko scharakteryzować tę książkę to nijakość. Ani nie zachwyca, ani nie odrzuca. Ni to powieść kryminalna, ni obyczajowa. Ni to ciekawe, ni nudne. Czyżby przysłowiowy "ni pies, ni wydra"?

Z jednej strony ładny, plastyczny język, bogate opisy, łatwo więc wyobrazić sobie opisywaną scenerię i wszystkie sytuacje. Z drugiej strony brak dynamiki i bazowanie na opisach, sprawia, że książka wydała mi się nudna. Wydarzenia stały w miejscu, jak - nie przymierzając - woda w Jeziorze Duchów, które jest miejscem o szczególnym znaczeniu w tej powieści. Kilka razy złapałam się na tym, że wodzę wzrokiem, przewracam kartki, ale myślami jestem gdzie indziej...


Główną bohaterką jest dwunastoletnia Emma Graham, przy czym ani język powieści, ani wydarzenia nie wskazują na to, że jest to dziecięce spojrzenie na świat. Dziewczynka cały czas robi praktycznie to samo - pomaga w obsłudze gości w hotelowej restauracji, miesza sałatki, polewa je sosem, spaceruje z szeryfem, jeździ do sąsiedniej miejscowości trochę rozmawia z wybranymi osobami. Niby próbuje rozwikłać tajemniczą śmierć z dawnych czasów, ale jakoś opornie jej to idzie. Akcja stoi w miejscu... I zakończenie też takie sobie...


To pierwsza część z trzech części cyklu. Następne to Stacja Cold Flat Junction i Hotel Belle Rouen. Marcie Grimes nie udało się jednak rozbudzić mojej ciekawości na tyle, abym zechciała sięgnąć po kolejne części.


Śmiać mi się chciało, kiedy uświadomiłam sobie, że ta opowieść jest dla mnie na tyle nijaka, że nawet nie wiem, czy w ramach Trójki e-pik lepiej ją zaliczyć do kategorii „kryminał pisany ręką kobiecą”, czy może raczej do kategorii „książka, w której motyw kulinarny odgrywa ważną rolę”. Do obu pasuje (a raczej nie pasuje) tak samo.


Generalnie rzecz ujmując, książkę wybrałam do zrealizowania kwietniowych zadań w wyzwaniach Trójka e-pik, Pod hasłem (Domy, chatki i zamczyska), Z literą w tle (G) oraz Z półki.

piątek, 5 kwietnia 2013

34/2013 Pozłacany róg - Doda Około-Kułak


Novae Res
Gdynia 2013
Literatura polska
Gatunek: saga z historią w tle

W ramach porządkowania wiedzy historycznej oraz bezbolesnego uzupełniania braków z historii, do których przyznaję się bez bicia, uznałam za świetny sposób sięganie po książki, których akcja rozgrywa się na tle wydarzeń historycznych. Dlatego po przeczytaniu w opisie książki, że „w tle dzieje się historia: rewolucja krakowska, rzeź galicyjska, proces moabicki, powstanie styczniowe”  bez wahania zdecydowałam się na przeczytanie nowości wydawnictwa Novae Res Pozłacany róg. Na podstawie opisu wyobraziłam sobie też, że ilość historii nie będzie przytłaczająca, bo „uwaga autorki skupia się bowiem na losach pojedynczych osób, a przede wszystkim kobiet”. Mam jednak wrażenie, że ów opis na okładkę - bardzo ładną zresztą - został napisany przez kogoś, kto po tę książkę w ogóle nie sięgnął.

Ja również nie powinnam się za bardzo wypowiadać, bo książki nie skończyłam czytać i niestety  żadną miarą  nie dam rady tego zrobić. Po zaciętej walce przeczytałam prawie 200 stron na 500... 

Napiszę jednak parę słów wyjaśnienia, skąd taka niechęć -  narracja jest mocno nużąca, dużo opisów; fakty przedstawione tak, że nie bardzo wiedziałam, o co właściwie chodzi; obiecana w opisie psychologiczna głębia postaci – niedostrzegalna; język stylizowany na dawny – dla mnie denerwujący. Jak dołożyć do tego fakt, że jeśli już - zgodnie z opisem - na horyzoncie pojawia się kobieta, to na ogół kończy w łożu jakiegoś jegomościa. Jestem zawiedziona mylącym opisem, choć wiem, że nikt nie napisze na okładce, że książka jest nudna. Po co jednak pisać o psychologicznej głębi bohaterów, skoro zostali oni potraktowani wyjątkowo powierzchownie? Dawno nie miałam do czynienia z tak spłyconym obrazem bohaterów. A z historii stawiam sobie pałę, bo braków nie nadrobiłam, a opisy wydarzeń mnie usypiały.  Nie jestem w stanie dalej tego czytać. Kompletnie nie moja bajka.

Dziękuję bardzo wydawnictwu Novae Res za egzemplarz recenzencki.


czwartek, 4 kwietnia 2013

33/2013 Pensjonat wśród róż - Debbie Macomber

Tytuł oryginału: The Inn at Rose Harbor
Tłumaczenie: Dorota Dziewońska
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2013
390 stron
Literatura amerykańska
Gatunek: literatura kobieca

Nazwisko Debbie Macomber przewinęło mi się przed oczami niejeden raz, o co wcale nietrudno, bo autorka ma na koncie około 150 książek. Jej nazwisko kojarzyłam raczej z okładkami harlequinów, a że nie znalazłam powodu, dla którego miałbym po taką lekturę sięgnąć, to twórczości Debbie Macomber nie miałam okazji poznać. Dopiero w ubiegłym miesiącu, kiedy otrzymałam od Wydawnictwa Literackiego informację o nowościach, zdecydowałam, że spróbuję. Powieść ta – jak większość książek tego wydawnictwa – bardzo starannie wydana, z kuszącą okładką. Co prawda informacja od wydawcy, że miłośniczki prozy Katarzyny Michalak i Marii Ulatowskiej będą zachwycone, nie była dla mnie zachętą, co więcej - jeszcze bardziej się przestraszyłam, bo do miłośniczek twórczości wymienionych pań zdecydowanie nie należę. Tymczasem doświadczyłam bardzo miłego zaskoczenia.

Mimo że na początku powieści okazuje się, że mamy do czynienia z podejmowanym już wielokrotnie w kobiecej literaturze wątkiem ucieczki na prowincję i zaczynaniem wszystkiego od nowa, dałam radę przetrwać. A potem było już coraz lepiej. Okazało się, że nie jest to wcale ckliwe, puste romansidło, ale pełna optymizmu i ciepła, mądra książka.

Owszem główna bohaterka Jo Marie Rose, która właśnie została wdową po niespełna roku małżeństwa, rzeczywiście ucieka z Seattle do małej miejscowości Cedar Cove, gdzie zamierza prowadzić pensjonat. Kiedy ją poznajemy, do pensjonatu właśnie przyjeżdżają pierwsi goście Josh i Abby, którzy oprócz zwykłego bagażu wiozą też bagaż życiowych doświadczeń i swoje problemy. Josh przyjeżdża do Cedar Cove, aby przejąć od umierającego ojczyma pamiątki po swojej matce, co wcześniej nie było możliwe, ponieważ mężczyźni nie żyli w zgodzie. Abby z kolei przyjeżdża na ślub brata po kilkunastu latach nieobecności w swym rodzinnym miasteczku. Do tej pory unikała tego, bo przed laty uznano ją za winną śmierci swej przyjaciółki, która zginęła w wypadku samochodowym, a Abby kierował wtedy pojazdem... 

To, co podobało mi się najbardziej to postawa każdego z bohaterów wobec problemów, z jakimi przyszło im się w życiu zmagać. Żaden z nich nie załamuje rąk, ale we właściwym momencie życia przestaje uciekać przed problemem i otwiera się na nadejście nowej, lepszej przyszłości. I Josh, i Abby, i Jo Marie mają nadzieję, że być może właśnie tu i teraz uda im się zrobić krok do przodu w swoim życiu, by wyjść z etapu, na którym się zatrzymali. Pomaga też spojrzenie na problem w innym świetle, z perspektywy drugiej strony. Co prawda posiłkowanie się elementem metafizycznym nie bardzo przypadło mi do gustu, ale – co tam – można czasem pogadać i ze zmarłymi :-)


Generalnie moje pierwsze spotkanie z Debbie Macomber wypada na tyle pozytywnie, że będę chciała zapoznać się z dalszymi losami bohaterów. To wartościowa powieść, doskonała na około wielkanocny czas.

Książkę tę polecam również uczestnikom kwietniowego wyzwania ejotka, w którym czytane mają być książki zawierające w tytule wszelkie „budynki mieszkalne” – Domy, chatki i zamczyska ;-)


Dziękuję bardzo Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz recenzencki.


środa, 3 kwietnia 2013

Plany na kwiecień

Wygląda na to, że kwiecień upłynie mi raczej na czytaniu książek, których na początku roku nie brałam pod uwagę... No ale wiadomo, jak jest z planami - dobrze, że są, ale przecież można je modyfikować ;-) Co takiego się stało, że muszę zmienić plany? Ano, poszłam sobie do biblioteki... Choć z bibliotek korzystam rzadko, jak już pójdę, to nie wiem na czym oko zawiesić i dostaję jakiegoś amoku na widok stosów książek. A jak już wypatrzę łakome kąski, to najchętniej wyniosłabym je wszystkie hurtem... Czy taka postawa jest komuś z Was bliska? 

Ostatnio wcale nie było inaczej... Dobrze, że nie dało się wypożyczyć tyle, ile chciałam i ile dałabym radę unieść. Dobrze, że musiałam poprzestać tylko na trzech książkach, bo inaczej mój całoroczny plan wzięłoby w łeb ;-)))  Te upolowane zdobycze to:
Tańcząc na rozbitym szkle - Ka Hancock
Kobieta w lustrze - Éric-Emmanuel Schmitt
Niebo nad Indiami - Nicole C. Vosseler


Chyba nie jest bardzo dziwne, że nie mogłam przejść obojętnie... Co prawda żadna z tych książek nie pasuje do kwietniowych wyzwań, ale za to wszystkie zapowiadają się bardzo ciekawie.

A co do wyzwań, to moje plany są następujące:

W ramach Trójki e-pik chciałabym przeczytać:
- Cukiernię pod Amorem tom 1. lub Herbaciarnię Madeline (Imani, dzięki za przypomnienie) jako książkę, w której motyw kulinarny odgrywa ważną rolę,
- Hotel Paradise Marthy Grimes jako kryminał pisany kobiecą ręką,
- na książkę, która została zekranizowana, mam kilka pomysłów i jeszcze się nie zdecydowałam. Być może będzie to I wciąż ją kocham Sparksa, bo nie przeczytałam w marcu. Co prawda, nie przeczytałam. ponieważ okazało się, że już kiedyś czytałam, tylko zupełnie jej nie pamiętam... Najbardziej bym chciała Poradnik pozytywnego myślenia, ale jeszcze nie mam...

Do wyzwania Z literą w tle, do którego też się zgłosiłam w kwietniu, wybiorę Genovę, Gabaldon lub Gregory - w tym miesiącu rządzi litera G, co bardzo mi pasuje ze względu na moje wyzwanie osobiste - da się je pożenić. Wczoraj skończyłam też Już nic nie muszę Stefanii Grodzieńskiej ;-) - już swoje odstała na półce... 

W Booktrotterze tym razem literatura norweska. Przeczytam wreszcie Włosy mamy Gro Dahle i Svein Nyhus.

Niezapomniane lektury z dzieciństwa w tym miesiącu odpuszczam, bo piąta klasa zaliczona ;-) 

Do recenzji też mam kilka ciekawych książek (Pozłacany róg, Rasy kotów, Planeta według Kreta) i też chciałabym przeczytać je w kwietniu. 

No i nazbierało się... Wszystkiego raczej nie dam rady przeczytać, więc będzie też element spontaniczności ;-) No to do dzieła!



wtorek, 2 kwietnia 2013

32/2013 Na Złotej Górze - Lisa See

Tytuł oryginału: On Gold Mountain
Tłumaczenie: Dorota Kozińska
Świat Książki
Warszawa 2012 
528 stron
Literatura amerykańska, literatura chińska
Gatunek: opowieść autobiograficzna 
To już moje czwarte spotkanie z  Lisą See, czytałam wcześniej Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz, Dziewczęta z Szanghaju i Marzenia Joy. Wszystkie trzy książki bardzo mi się podobały, więc uznałam, że sięgnięcie po debiutancki utwór amerykańskiej autorki chińskiego pochodzenia będzie doskonałym uzupełnieniem obrazu Chin, jaki udało mi się wyobrazić sobie właśnie dzięki Lisie See. Tymczasem - niespodzianka. Mogłam się co prawda spodziewać już po tytule, że oparta na faktach księga rodziny See Na Złotej Górze będzie raczej obrazem Ameryki w chińskim wydaniu, a nie, jak sądziłam, opowieścią zarówno o Chinach, jak i o Ameryce. Zdecydowanie jednak jest to opowieść o Ameryce widzianej oczami chińskich imigrantów, których los rzucił na Złotą Górę już w dziewiętnastym wieku. Lisa See postanowiła ocalić od zapomnienia historię swoich przodków, ich opowieści i wspomnienia. Napisanie tej biografii zajęło jej pięć lat i widać, że niemało się przy tym natrudziła, korzystając z licznych źródeł i konsultując z wieloma członkami bliższej i dalszej rodziny. 

Dzięki bardzo wnikliwemu podejściu obraz rzeczywistości stworzony przez Lisę See jest niezwykle bogaty i pełen szczegółów. Czasem miałam nawet wrażenie, że wspomnienia te są zbyt szczegółowe, co nie znaczy, że książka mnie jakoś specjalnie nudziła. Losy tej rodziny są na tyle niesamowite, że czytając, miałam wrażenie, że czytam nie biografię rodu, ale powieść pełną przygód. Spojrzenie na Amerykę z innej niż zwykle perspektywy, mianowicie z perspektywy ludzi dyskryminowanych ze względu na pochodzenie, obala mit o amerykańskiej „krainie szczęśliwości”. Ci, którym przyszło tam żyć, doznali wielu trudności i upokorzeń. To dzięki wytrwałości i determinacji przodków kolejne pokolenia żyją w innej rzeczywistości. Warto pamiętać o tych, którym to zawdzięczają. I po to jest ta książka.


Choć drzewo genealogiczne rodziny See jest mocno rozgałęzione i czasem ciężko się połapać, kto jest kim, i w jakim celu wspomniani są niektórzy członkowie rodziny, warto się zagłębić w opowieść rozpoczynającą się w 1871 roku, a trwającą do końca XX wieku, dzięki której zostały przybliżone zachodzące przez wiele lat zmiany polityczne i społeczne w Stanach Zjednoczonych. Polecam.


Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wydawnictwa Świat Książki - dziękuję.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania osobistego - lista nr 3:  Posmakowałam, chcę więcej...
oraz
wyzwania Booktrotter : marzec/literatura chińska